czwartek, 15 lutego 2007

Czy to się zdarzyło??, część 3

Nie powiedziałem nic więcej. Pokazałem mu ręką gdzie ma patrzeć. „Mój Boże – jęknął”. Kupy ubrań, które wcześniej mijaliśmy, a które leżały sobie spokojnie wśród trawy, postanowiły chyba się trochę poruszać. Przejęty grozą patrzyłem jak powoli podnoszą się z ziemi. Okazało się, że to nie były same szmaty. To byli ludzie... A przynajmniej byli nimi kiedyś... W najgorszych koszmarach nie widziałem takich rzeczy. Czułem się jakbym miał zaraz oszaleć. O czymś takim czytało się w tylko książkach albo oglądało na filmach. „Nie, to nie może być prawda. – powtarzałem sobie w myślach jak mantrę, która miała mi pomóc”. Teraz już wszyscy spoglądaliśmy oniemiali na to widowisko grozy. Na to dans macabre...


W naszym kierunku szły żywe trupy. Nie dało się ich inaczej nazwać. Razem z podartymi fragmentami ubrań zwisały z nich strzępy czarnego, zgniłego mięsa i skóry. Kończyny były nienaturalnie powykręcane w stawach, co powodowało, że ich powolny marsz był groteskową parodią ludzkiego chodu. Twarze ich, o ile można je było nazwać twarzami, były upiornymi maskami. Skurczona skóra odsłaniała przegniłe dziąsła i poważne ubytki w uzębieniu. Niektórym brakowało nosów, innym oczu albo uszu. W ich miejscach ziały czarne dziury. Trupy szły w zupełnym milczeniu. Towarzyszył im wyłącznie szelest trawy i okropny smród. Były coraz bliżej, a my staliśmy jak zamurowani, niezdolni do najmniejszego ruchu.


Pierwszy otrząsnął się Bóbr. I być może tylko dzięki temu przeżyliśmy... Wciągnął nas gwałtownie do środka. Bolesny kontakt z podłogą podziałał lepiej niż zimny prysznic. Otrząsnęliśmy się natychmiast. Pomogliśmy mu zamknąć drzwi. I oparliśmy się o nie. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że jedyną osobą, która nie wyglądała na zbytnio przejętą całą sytuacją jest nasz niedawny przewodnik. Stał naprzeciwko i przyglądał się nam ze spokojem. Nie byłem pewien ale chyba widziałem błąkający się po jego ustach cień ironicznego uśmiechu. Nic nie mówiąc wyciągnął papierosa i zapalił. Zaciągnął się głęboko dymem, po czym wypuścił go bardzo wolno. Patrzyłem na niego trochę jak zahipnotyzowany. Dopiero głośne i mocne uderzenie w drzwi wyrwało mnie z tego odrętwienia.


- Dotarły już do drzwi – krzyknął Bóbr – Trzymajcie mocno

- Co to ogóle ma być? – zapytał Bisek z przerażeniem w głosie. Kolejne uderzenie. Zaraz po nim następne i następne. Drzwi za każdym razem lekko odskakiwały od framugi.

- Chyba zombie...

- Jakim cudem...

- Nie nazwałbym tego w ten sposób. Cuda kojarzą się raczej miło – sam byłem zaskoczony, ze próbowałem żartować

- Przecież to przeczy logice, naturze...

- Niewątpliwie masz rację – po raz pierwszy od dłuższego czasu odezwał się tajemniczy mężczyzna

- A pan co? – wrzasnąłem. Widząc, że zgniła ręka wsunęła się przez szparę w drzwiach, naparliśmy na nie mocniej. Rozległ się ohydny chrupot pękającej kości i całe przedramię trupa upadło na ziemię i znieruchomiało. Nie udało mi się powstrzymać uciekającego śniadania. Ciosy spadały częściej i drzwi coraz bardziej się uchylały – Niczym się pan nie przejmuje? Zachowuje się pan jakby to było normalne.

- Bynajmniej – jego spokojny głos wcale nie uspokajał – nie jest to normalne. Ale już nie takie rzeczy widziałem. I to nie prawda, że się nie przejmuję. Tylko nie ma powodów, żeby panikować. To w niczym nie pomaga.

- Nie wiem jak długo uda nam się je zatrzymać – rzeczowo powiedział Bóbr – Atakują coraz mocniej. W końcu się tu dostaną. Co wtedy?

- Uciekniemy do podziemi – odpowiedział – Zombie są głupie i wolne. Będziemy mieli tam przewagę. A może będziemy mieli szczęście i znajdziemy drugie wyjście. Przygotujcie się. Zaraz schodzimy – powiedział widząc jak siła kolejnego uderzenia odrzuciła nas nieco od drzwi – Poczekajcie aż minie fala uderzeń... Teraz!


Rzuciliśmy się w stronę zejścia. I nad wyraz sprawnie zeszliśmy na dół zaraz za przewodnikiem. Usłyszeliśmy tylko jak z hukiem otworzyły się drzwi i rozległy się odgłosy jakiejś kotłowaniny.


W podziemiach panowały prawie zupełne ciemności. Prawie, bo w niektórych miejscach dało się zauważyć pozatykane na ścianach zapalone pochodnie. Przed nami znajdowały się wejścia do dwóch korytarzy. Chybotliwe światło budziło cienie. Wydawało się, że ściany się ruszają, a całe podziemia żyją. W powietrzu czuło się wilgoć i zatęchły zapach piwnic.


- Chodźmy stąd. Im szybciej się stąd wydostaniemy tym lepiej dla nas. – powiedział przewodnik

- Myśli pan, że trupy nie pójdą za nami?

- Myślę, że są przykute do tego miejsca i kiedy uda nam się uciec, dadzą nam spokój.

- Ale pewności nie ma?

- Nie. Nie wolno mieć pewności. To usypia czujność.

- Kim pan jest? – zapytałem

- To nie pora ani miejsce, żeby o tym mówić – mruknął pod nosem. – Im mniej wiecie, tym dla was lepiej.


Popatrzyłem na niego uważnie. W ciemnościach wyglądał bardzo tajemniczo. Zacząłem się zastanawiać czy nie jest przypadkiem jakimś nawiedzonym łowcą duchów albo księdzem egzorcystą. W sumie pasowałby do tej roli... Jeszcze kilka dni temu śmiałbym się z takich domysłów, ale w obecnej sytuacji...


Nagle gdzieś za nami rozległo się głuche tąpnięcie. Jakby coś ciężkiego spadło z dużej wysokości. Po chwili kolejne i jeszcze jedno. Naliczyłem osiem takich uderzeń. Nietrudno było się domyślić, że to zombie wpadły na pomysł jak zejść do podziemi. Trzeba przyznać, że był to szybki sposób. Jedyną jego wadą było to, że żywym upadek z kilku metrów na pewno nie wyszedłby na dobre.


- Już są na dole – potwierdził moje podejrzenia „nawiedzony” mężczyzna – Rozdzielmy się na najbliższym skrzyżowaniu korytarza.

- To na pewno dobry pomysł? – wątpił Bisek – Nie znamy tych podziemi. Jak trafimy później do wyjścia

- Rozdzielając się zwiększamy nasze szanse na przeżycie. Pojedynczo łatwiej przemknąć się niezauważonym. Spróbujcie znaleźć inne wyjście, tam na górze mogły zostać jeszcze jakieś zombie. Jeśli musicie, to znaczcie jakoś drogę którą idziecie. Dobra, rozdzielamy się – dobiegliśmy do skrzyżowania. Drogi były akurat cztery. Życie jest naprawdę złośliwe... Ton głosu mężczyzny nie pozostawiał jednak pola dla polemiki.


Ruszyliśmy każdy swoim korytarzem. Grube mury wytłumiły szybko kroki oddalających się przyjaciół. Właściwie to żaden dźwięk nie docierał już do moich uszu. No może z wyjątkiem moich własnych kroków. „Te zombiaki poruszały się tak, że na pewno było by je słychać. Więc nie ma ich chyba w pobliżu” – uspokoiłem się nieco tą myślą. Przynajmniej na tyle na ile pozwalała obecna sytuacja. Zwolniłem nieco kroku, żeby odzyskać oddech i mieć siły na wypadek „W”. Jeszcze raz przemyślałem wydarzenia dzisiejszego dnia i ciągle nie mogłem ich ogarnąć. Wmawianie sobie, że takie coś nie mogło się zdarzyć już nie skutkowało.


Nagle coś stuknęło gdzieś za mną. Zatrzymałem się na moment, ale odgłos się nie powtórzył. Przyspieszyłem więc kroku. Ponownie oblał mnie zimny pot i przeszły dreszcze. Zaczynałem sobie zdawać sprawę, że rozdzielenie się nie było chyba takim najlepszym pomysłem. Ale z drugiej strony tak ciężko było się oprzeć nakazowi tego dziwnego mężczyzny... Kim on do cholery jest? Skąd się wziął? Na myśl o nim po plecach przebiegł mi kolejny dreszcz.


I kolejne stuknięcie. Jakby trochę bliżej! Boże, co tu się dzieje? Rozdzielenie się było najgorszym pomysłem na jaki można było wpaść. Ciekawe jak mają się Bóbr i Bisek. Mam nadzieję, że radzą sobie lepiej niż ja. Może nawet znaleźli już wyjście z tych piekielnych podziemi. A może mają kłopoty? Ta myśl naprawdę mnie przeraziła. Zatrzymałem się i odwróciłem z zamiarem powrotu do skrzyżowania i poszukania kumpli. „Przyjaciół się nie zostawia – pomyślałem – Gdyby nie ten przeklęty facet. Jeśli na niego trafię to mu chyba wypierdolę...”


- Masz teraz okazję – na dźwięk tego znajomego głosu o mało się nie rozpłakałem – Nie masz po co wracać. Twoich przyjaciół już jakby tu nie ma...

- Co masz na myśli? – starałem się opanować drżenie głosu. Bezskutecznie. Obróciłem się powoli – O mój Boże!! – tylko cudem nie straciłem przytomności. Moim oczom ukazał się widok co najmniej przerażający i ohydny.


Facet o którym przed chwilą myślałem stał przede mną w całej swojej okazałości. Na twarzy miał swój diabelski uśmieszek, a w oczach wręcz demoniczny błysk. Ale to co było tak naprawdę przerażające to czerwona ciecz, którą miał umazaną prawie całą twarz. Mimo, że usilnie próbowałem o tym nie myśleć, nieodparcie kojarzyła mi się z krwią!


- Tak, to jest krew – uśmiechnął się jeszcze bardziej ukazując zęby. Miałem wrażenie, że kły miał jakby spiłowane tak, żeby wyglądały i były ostrzejsze – I wiem o czym myślisz. Wmawiasz sobie, że wampiry nie istnieją. Jeszcze niedawno myślałeś tak o żywych trupach, prawda?

- Jesteś pieprzonym świrem – wrzasnąłem, cofając się o krok – Jeśli coś zrobiłeś moim przyjaciołom to nie daruję...

- Nie martw się o nich. Nic nie poczuli. Uwolniłem ich od strachu, od cierpień człowieczego ciała i życia...

„ - Świr – w myślach modliłem się, żeby przyjaciele jeszcze żyli. „Muszę ich szybko odnaleźć ”. Odwróciłem się gwałtownie i stanąłem jak wryty. Przede mną stał ten sam gość. Obejrzałem się. Za mną już go nie było.

- Nie ma sensu uciekać. Zaraz dołączysz do swoich przyjaciół – mężczyzna patrzył mi prosto w oczy. Czułem się jakby mnie coraz bardziej obezwładniał. Przypomniały mi się opowieści o hipnotycznych umiejętnościach psychopatycznych morderców. – Widzę, że ciągle nie dopuszczasz do siebie prawdy. Jesteś bardzo uparty. Tacy sami byli twoi przyjaciele. Ale w sumie mnie jest wszystko jedno... Wierzycie czy nie, smakujecie tak samo...


W korytarzu zgasły nagle wszystkie pochodnie. W ułamku sekundy zrobiło się tak ciemno, że aż się skuliłem z zaskoczenia. Byłem przerażony. Usłyszałem jakiś szelest. Odwróciłem się i chciałem uciec ale coś potężnie uderzyło mnie w bark i przewróciło. Uderzyłem głową w jakiś kamień i o ile to możliwe ciemność zawirowała mi szaleńczo przed oczami i nabrała czerwonego odcienia. Chciałem się zerwać ale coś przycisnęło mnie do ziemi. Chciałem krzyknąć, ale nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Poczułem coś ostrego na szyi...



C.D.N.

Brak komentarzy: