niedziela, 28 stycznia 2007

Z przygód Azraka


Ciemność zgęstniała. Nie było nic widać na odległość paru metrów. Azrak mocniej zacisnął dłoń na drewnianym stylisku potężnego topora. Drewno cicho zaskrzypiało. Drugą ręką przeczesał farbowany na czerwono, pomarańczowo i zielono czub. Splunął na ziemię zieloną flegmą. W mroku dało się wyczuć jakiś ruch. Szybki, ale ledwo słyszalny. Nic więcej się jednak nie stało. Krasnolud potrząsnął głową, a złote pierścienie, które spinały gęstą brodę w liczne warkocze zabrzęczały cicho obijając się o siebie. Azrak zaczął mamrotać pod nosem, tak jak to miał w swoim zwyczaju. Nie dało się rozpoznać, czy to litania do bogów, lista wulgarnych słów, czy po prostu specyficzne okazywanie radości. Zacisnął drugą dłoń na stylisku i lekko przykucnął szykując się do ataku.


Nagle coś błyskawicznie wyskoczyło z mroku, pędząc prosto na krasnoluda. Azrak w ułamku sekundy przestał szeptać i wyszczerzył zęby w szalonej parodii uśmiechu. Paskudna blizna po oparzeniu mocnej zdeformowała jego prawy policzek i nadała jego twarzy upiorny wyraz.


Krasnolud spiął się jeszcze bardziej i wyczekał do ostatniej chwili. W momencie, kiedy ledwie widoczna szponiasta łapa spadała by zadać mu cios, skoczył do przodu unosząc wysoko topór. Wydał z siebie dziki, bojowy okrzyk. O milimetry minął się z pazurami potwora i sam wyprowadził potężne uderzenie. Jego brązowo – złote oczy zapaliły się jakimś dziwnym, demonicznym blaskiem triumfu. Cios zmierzał prosto w kierunku głowy przeciwnika i bezsprzecznie przerąbałby ją na pół... Gdyby tylko na nią trafił. Ostrze topora napotkało próżnię i przecięło powietrze z głośnym świstem. Przez chwilę na twarzy Zabójcy Trolli zagościło ogromne zdumienie. Siła ciosu ściągnęła krasnoluda na ziemię. Upadł i poturlał się po ziemi.


Po chwili uniósł się ciężko na ręce. Z czoła ciekła mu krew. Potrząsnął głową jakby chciał pozbyć się resztek zamroczenia. Podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Topór leżał parę metrów od niego. Panowała cisza i spokój. Nie było widać nikogo. Krasnolud zerwał się dynamicznie i doskoczył do swojej broni. Chciał ją poderwać, ale w tym momencie zmaterializowała się szponiasta łapa przyciskająca ją do ziemi. Azrak wzrokiem pełnym wściekłości spojrzał w górę. Jego oczom ukazało się coś co przypominało kamienne gargulce siedzące na dachach wysokich domów. Nie miało jednak skrzydeł, było większe, a uśmiech pełen niebezpiecznie ostrych zębów i złośliwie spoglądające czarne oczy, sugerowały, jakąś nienaturalną inteligencję. Potwór był z pewnością bardziej niebezpieczny od swoich kamiennych krewnych.


Azrak napiął mięśnie, ale nie był wstanie wydrzeć topora spod łapy przeciwnika. Dało się słyszeć cichy, syczący śmiech. Krasnolud przymrużył oczy i błyskawicznym ruchem wyszarpnął z cholewy buta krótki nóż. Wbił go bezceremonialnie w kolano potwora. Rozległ się głośny, pełen bólu krzyk, a nacisk na topór zelżał. Azrak tylko na to czekał. Poderwał obiema rękami broń, obalając przeciwnika na ziemię. Błyskawicznie wyskoczył w górę i uniósł topór. Uderzenie! Ohydny zgrzyt. Wściekły, ociekający od szaleństwa ryk Zabójcy... Topór utkwił wbity w twardą ziemię, ale po przeciwniku nie było ani śladu.


- Tchórz!! Walcz ze mną psie, a nie chowaj się w cieniu jak robak! - krzyczał krasnolud rozglądając się jednak uważnie dookoła.


Nagle coś pojawiło się za plecami krasnoluda. Szponiasta łapa szybko i bezszelestnie zmierzała w ich kierunku. Zabójca musiał mieć niesamowicie wyczulone zmysły, bo, choć aż ciężko w to uwierzyć, nie dał się zaskoczyć. Okręcił się wokół własnej osi trzymając w jednej ręce dwuręczny topór. Ostrze zatoczyło szeroki łuk. Pazury potwora rozorały głęboko ramię Zabójcy, ale nie wytrąciły go z równowagi. Rozległ się ogłuszający wizg, a ciepła, czarna krew schlapała wszystko dookoła, nie wyłączając krasnoluda. Na ziemię upadło potworne cielsko rozpłatane na pół. Wiło się jeszcze przez chwilę we własnych wnętrznościach i powiększającej się szybko kałuży śmierdzącej posoki. Azrak podszedł do trupa i wyszarpnął nóż jego z nogi, a następnie ciężkim, podkutym butem stanął na pysku potwora.


- To by było na tyle – powiedział i splunął na nieruchome truchło.

sobota, 27 stycznia 2007

Sesja... i wszystko jasne...

Nienawidzę sesji. (Możecie powiedzieć, że to nic niesamowitego, bo nie ma chyba nikogo kto by ją lubił). Tu już nawet nie chodzi o trudne egzaminy, masę nauki i tym podobne. Ja się szczególnie w tym roku nie przeuczam, bo mam to po prostu w czterech literach... i o dziwo zdaję bez większych problemów. Pada pytanie - po co się w ogóle uczyć?? Ale nie o tym chciałem...

Sesji nie lubię za to, że w czasie jej trwania klasycznie mi się wszystkiego odechciewa. Nawet jeśli się nie uczę i nie przemęczam, to nic nie zmienia. Kompa mi się nie chce włączać!! Porażka totalna... Ponadto robię się strasznie marudny i zgryźliwy (cholernie się za to nie lubię i momentami sam mam się dosyć) i do tego dość nerwowy. Co w połączeniu z nerwowością innych studentów prowadzić może to kłótni i awantur. I tak właśnie (chyba) dwa dni temu pożarłem się z moją bardzo dobrą kumpelą o jakąś błahostkę. Na pewno wszystko wróci do normy, o to się nie martwię, ale po co tracić nerwy??

Efektem mojego niechcenia jest to, że zaniedbuję trochę swojego bloga. A warto by jednak coś wrzucić, albo chociaż się uzewnętrznić... może akurat ktoś zechce zaglądnąć i coś poczytać, a tu będą tylko same starocie?? Ja bym się zniechęcił. Dlatego zebrałem się w sobie i postanowiłem coś z tym zrobić.

Następna rzecz to tak prawdę nie będzie opowiadaniem - jest po prostu za krótka. Nazwałbym to raczej scenką, bądź wprawką literacką. Ale wydaje mi się, że jest znośne i nadaje się do opublikowania... Mam nadzieję, że się nie mylę :P Napisałem to chyba jakiś rok temu... Tak więc jest to dość stara rzecz... Innych niestety na razie nie będę zamieszczał z prostej przyczyny - praca licencjacka jest teraz moim głównym dziełem nad którym pracuję :P Dlatego będę odświeżał póki co raczej starsze rzeczy...

PS. Jak zapewne niektórzy się zorientują scenkę oparłem lekko w realiach Warhammera... To tak gwoli informacji dla tych co się nie zorientują :P

środa, 24 stycznia 2007

Stary bunkier, czyli..., część 2

Parę godzin później grupka przyjaciół stała ponownie przed bunkrem i rozmawiała z ożywieniem.


- Gruby, do cholery! - Gościu mówił podniesionym głosem – Po co brałeś ze sobą psa?
- A co, nie wolno mi – zaczepnie odpowiedział – Mój pies i robię z nim co chcę!
- Prosiłem cię, żebyś czasem myślał. Może jeszcze zabierzesz go na dół?
- Dajcie spokój – Małpa starał się załagodzić spór – Mama nie wypuszcza go wieczorem bez psa. To tak dla bezpieczeństwa.
- Bezpieczeństwa – Gościu zaczął się śmiać – Ten karzełek miałby kogokolwiek obronić? Buahahaha!
- Coś ty powiedział – warknął Gruby – Jackie jak mu każę to potrafi każdemu przegryźć gardło!
- Buahahaha – Gościu usiadł na ławce, bo nie był w stanie dłużej stać
- Spokój, bo dam każdemu w mordę – Małpa zaczął tracić cierpliwość
- Tylko spróbuj – Gruby przeniósł swój gniew na drugiego kolegę
- Oni tak zawsze – westchnął do siebie Czarny – Zawsze muszą się kłócić.
- Kto się czubi ten się lubi – szepnął Lesio
- Tylko dlaczego ja muszę to znosić – pokręcił głową


W końcu jednak zapanował względny spokój. I w tym samym momencie, Jackie, do tej pory spokojnie obwąchujący otoczenie zaczął ujadać jak wściekły. Jednak tym co uciszyło kompletnie grupę był fakt, że pies stał przed wejściem do bunkru.


- Zamknij się cholero! - krzyknął Gruby, ale zwierzak go nie posłuchał – O co mu chodzi?
- Nie wiem – odpowiedział Gościu – Ale powiem ci w sekrecie, że psy mają taką naturę, że szczekają
- No co ty? - powiedział z przekąsem
- Nie. "Coty" nie szczekają.
- Ja, ci zaraz...
- Chłopaki! Temu psu coś ewidentnie nie podoba się w tym bunkrze.
- Może czuje ducha? - zasugerował El – Gdzieś czytałem, że psy potrafią je wyczuć.
- Dajcie spokój z tymi duchami – jęknął Gruby – Jackie spokój! O widzicie, już nie...


W tym momencie z bunkra dobiegł potworny dźwięk. Jazgot przypominający jęk tysiąca potępionych dusz, otwierających zardzewiałe bramy do czeluści piekielnych.


- Co to było! - wrzasnął Lesio
- Nie wiem! Może coś się wali – zastanawiał się Gruby
- W takim razie ja tam nie schodzę – pokręcił głową El
- A może to jednak ci hitlerowcy – Lesio pobladł jak ściana na szkolnym korytarzu
- Na pewno nie duch – uparcie trwał przy swoim Gruby
- Skąd wiesz?
- Bo duchów nie ma. Zaraz tam zejdę i wam udowodnię, cykory i maminsynki...
- Owawahu! - dźwięk, który dobiegł nagle z bunkra zmroził wszystkich


El, Lesio i Czarny wykonali w tył zwrot i bijąc wszelkie rekordy w sprincie zniknęli z podwórka.


- Co to za jęk? - Małpa rozglądał się dookoła nerwowo
- Skąd mam wiedzieć – Gruby też był zdenerwowany, choć w życiu by się do tego nie przyznał – Daj latarkę...
- Słuchajcie – syknął Gościu


Z bunkra dochodziło szuranie, jakby ktoś lub coś powoli człapało i bardzo niewyraźnie mamrotało.


- To chyba po niemiecku – Małpa był bliski omdlenia – El miał rację. To duch szwaba!
- Ja stąd spadam, goście – odwrócił się – Nie ciekawi mnie co się dalej stanie.
- Ja też wysiadam – Małpa ruszył biegiem za kolegą
- Cykory! Duchów nie ma! - głos Grubego był nieco wyższy niż zwykle. Podszedł do bunkra i zapalił latarkę.


Skierował strumień światła na wylot korytarza. Z mroku wyłoniła się straszliwie chuda i biała twarz. Miała gorejące czerwienią oczy i bezzębne usta. Gruby nie czekał dłużej. Chwycił Jackiego pod pachę i uciekł z wrzaskiem w kierunku bezpiecznego domu.


Po chwili duch pojękując i posapując wyszedł z bunkra. Ruszył na nocne łowy lekko chwiejnym krokiem.


Ale tego nasi dzielni badacze nie mogli już zobaczyć.


KONIEC


Na podstawie autentycznej historii...

wtorek, 23 stycznia 2007

Stary bunkier, czyli..., część 1

To był zwykły bunkier. Znajdował się na jeszcze zwyklejszym podwórku. Trzeba przyznać, że w niczym nie przypominał ogromnych poniemieckich schronów, o których się słucha na lekcjach historii, ale bunkier to zawsze bunkier. Bez dwóch zdań. Ten podwórkowy, był raczej niepozorny, ot niewysoka, sześcienna, betonowa budka z daszkiem i metalowymi kratami w miejscu niewielkich, kwadratowych wejść. Jednej z tych krat nie było. Otwór prowadził do ciemnego, pionowego szybu...


Tuż obok stała grupka chłopaków: Czarny, Małpa, Gościu, El, Gruby i Lesio. Nawiasem mówiąc ekipa dość popularna na osiedlu, a już na pewno słynna ze swojej niemalże ułańskiej fantazji. Wszyscy mieli po 11 lat... Rozmawiali konspiracyjnym szeptem, rozglądając się uważnie przez cały czas.


- To co, wchodzimy? - Małpa zajrzał wgłąb mrocznego szybu.

- Ja bym nie wchodził – Lesio pokręcił głową – To wejście jest stare, może się coś rozwalić i po nas.

- Gadasz bzdury – Gościu wsunął głowę w otwór – Czego ty chcesz? Metalowe szczeble wmurowane w beton, nie ma się co rozwalić. Powiedz, że po prostu obleciał cię cykor.

- Mnie? – twarz Lesia przybrała lekko czerwony kolor, a oczy wyrażały chęć przywalenia komuś prosto w nos

- A do tego nie jest wysoko – Małpa poświecił latarką – Najwyżej 3 metry. Lajcik.

- Lajcik? Jaki lajcik?! Porąbało cię? - zacietrzewił się Lesio

- "Coty" to chodzą i się parzą – skwitował w swoim stylu Małpa – Nie ma co stękać. Złazimy, zanim nas ktoś tu przydybie.

- Zaraz – El zatrzymał kolegę – Ktoś z nas musi tu zostać na górze. Tak na wszelki wypadek.

- W sumie racja. Proponuję, żeby został Gruby.

- Czemu ja? - przymrużył lekko oczy

- Bo nie wiem czy się zmieścisz do otworu – Ouuuuu! - Gościu wylądował na ziemi trzymając się za żołądek i cicho pojękując

- Ja cię zaraz „nie zmieszczę”! - wrzasnął Gruby

- Cicho, matoły! - syknął Czarny – Bo się nam tu zaraz zwali na głowę Straż Podwórkowa z Koła Emerytek i tyle będzie z bunkra

- Dobra, sorki – mruknął Gruby

- Zostaniesz z Lesiem...

- Teraz ty zaczynasz!

- Zamknij się w końcu! Później zejdziecie wy.

- No dobra, idźcie już – Gruby rozejrzał się uważnie po podwórku. - Teren czysty. Złaźcie.


Najpierw w otworze zniknął Małpa, trzymając latarkę w zębach. Za nim weszła pozostała trójka. Szyb prowadził pionowo do bardzo wąskiego i niskiego korytarza. Było ciemno i wilgotno. Na podłodze leżało mnóstwo tektury i innych śmieci. Musieli schylić głowy, żeby móc iść dalej.


- Klaustrofobicznie – powiedział El, uwielbiający trudne słowa.

- Ciekawe skąd się wzięła tektura na podłodze – Małpa podrapał się po nosie

- Pewnie ludzie powrzucali – wzruszył ramionami Gościu – Taki dziki śmietnik, rozumiesz gościu?


(Trzeba by nadmienić, że żadnego z nich nie tknęło to, że tektura leżała równomiernie ułożona na ziemi...)


- Nie dotykajcie ścian – ostrzegł Małpa, a pozostali oderwali od nich dłonie – Patrzcie. Kable są na wierzchu.

- Rzeczywiście – przytaknął El – Nie wiadomo czy jest tu prąd. Wszędzie jest mokro i lepiej, żeby nas nie wykopało na zewnątrz.


Posuwali się powoli. Podłoga była bardzo nierówna, a nikt nie chciał na nią upaść. Uczucie, że ściany są coraz bliżej narastało. Po kilku metrach korytarz zakręcał w lewo i kończył metalowymi drzwiami. Były lekko uchylone.


- Ani drgnął – sapnął Małpa wycierając ręce w jasną koszulkę – Spróbuję zobaczyć co jest za nimi...

- No i co? Mów.

- Niewiele widać... To jakiś pokój... Stare łóżko, jakiś stół... Coś na nim leży... Nie widzę dokładnie... O, matko, to ludzka ręka!

- Ja chcę stąd wyjść – El dokonał strategicznego odwrotu

- Co ty opowiadasz gościu – Gościu nie dawał wiary.

- To masz popatrz, ja stąd wychodzę. Nie chcę, żeby i moja ręka się tam znalazła.


Zaczęło się przeciskanie w wąskim korytarzyku. Nikt już nie pamiętał o przewodach. Czarny i Gościu z lękiem musieli przyznać Małpie rację – na stole leżała ludzka ręka! Czym prędzej wrócili na powierzchnię.


- El mówił coś o ludzkiej ręce – Gruby wydawał się zafascynowany – Jest tam naprawdę?

- Idź i sam zobacz

- Chodź Lesiu, złazimy...

- Czy ja wiem... - chłopak miał jakąś niewyraźną minę

- Nie marudź tylko złaź...


Po kilkunastu minutach byli z powrotem. Na twarzy Grubego rysowało się rozczarowanie.


- Co wy sobie ze mnie wała robicie? Chce któryś w nos?

- O co ci chodzi? – zdziwił się Małpa

- Nie było tam żadnej ręki. Na stole nic nie leżało!

- Nie możliwe! Przecież widzieliśmy...

- Musiało się wam przywidzieć kurze móżdżki – prychnął Gruby

- A może tam są duchy... - słowa Ela sprawiły, że całe towarzystwo zamilkło wpatrując się w niego jakby sam był upiorem

- Kurczę, El, jak ty coś wymyślisz... Ha ha. Skąd by się tam miały wziąć duchy?

- To nie jest takie śmieszne. Moja babcia opowiadała, że te bunkry są połączone z piwnicami w blokach i kiedyś zabito w nich hitlerowców...

- Dlaczego akurat tutaj? - zdziwił się Czarny

- No bo jacyś się tu wdarli, a nasi, to znaczy Polacy się tu bronili.

- Ty, to może rzeczywiście ten bunkier jest nawiedzany przez polskie i niemieckie duchy, które ciągle ze sobą walczą i nie mogą zaznać spokoju – Gościu ekscytował się coraz bardziej – I ta ręka na stole to też była ducha, bo na przykład odstrzelili mu ją?

- Jak to odstrzelili? - zdziwił się Gruby – Duchowi?

- Jakiemu duchowi? Za życia ją stracił!Myśl trochę, grubasie... Ouuuu!!

- Uważaj co mówisz – warknął Gruby

- Ja tam w historie o duchach nie wierzę – Czarny sceptycznie pokręcił głową

- Ty się śmiej, ale takie rzeczy zdarzają się naprawdę. Nie miałeś wrażenia, że jak byliśmy na dole to ktoś nas cały czas obserwował?

- W sumie może coś jest w tym co mówisz – Czarny zastanowił się

- El ma rację – gorliwie przytaknął Lesio – Czułem się dziwnie nieswojo na dole.

- Ja też – przyznał Małpa

- No co wy? - zaśmiał się Gruby – Chcecie nas wkręcić? Ale nie uda wam się.

- Wyobraź sobie, że jak byłeś na dole to wpatrywały się w ciebie niewidzialne, martwe oczy hitlerowców, którzy nienawidzili Polaków – poważnym tonem powiedział Gościu

- Daj już spokój – mruknął Gruby – To na mnie nie działa. Nie wierzę w duchy.

- Jak chcesz – Gościu wzruszył ramionami

- Wiecie co mam pomysł – oczy Małpy błyszczały – Proponuję, żebyśmy zeszli do bunkru jeszcze raz i poszukali jakiś śladów walk, duchów albo czegoś jeszcze innego.

- Dobra, ale trzeba przynieść jakiś pręt, żeby otworzyć drzwi do pkoju.

- Nie mówicie poważnie? – Lesio zrobił zdziwione oczy

- Mówimy – odpowiedzieli mu razem

- Ten pręt się załatwi – skinął głową Gościu – To do zobaczenia wieczorem...

Wygrzebane z dna szuflady...

Sesja. To tylko jedno słowo a każdy doskonale rozumie o co chodzi - brak czasu, masa nauki, walka z lenistwem itd.

W tym tygodniu nastał właśnie dla mnie czas egzaminów - chwila prawdy na dobrą sprawę, bo to przedostatnia na tych studiach... Później to już właściwie tylko obrona będzie się liczyć "/ Muszę coś wykombinować, żeby po tym roku akademickim dalej być studentem, bo nie ma chyba lepszego okresu w życiu człowieka... Ale, ale nie papadajmy w nostalgię i melancholię - nie ma na to czasu z wyżej wymienionych powodów. Te wyżej wymienione powodu sprawią również, że nie wiem jak często będę wrzucał coś na bloga... Ale mam nadzieję, że tak przynajmniej co drugi, trzeci dzień coś się uda.

Ostatnio poszukując kartek przewaliłem moją magiczną szufladę przy biurku, gdzie można znaleźć masę ciekawych rzeczy. Jakieś przykłady? Proszę bardzo: klucze imbusowe, zabawki z mojego dzieciństwa (pamiętają jeszcze koniec PRLu), obrazki z gumy "Turbo" i "Kaczor Donald", książkę "Inicjacja seksualna" (rok wydania 1980, jeśli dobrze pamiętam) świeczki zapachowe, albumy ze starymi zdjęciami, paczkę prezerwatyw, piłeczki do ping - ponga, stare podziały zajęć i wiele, wiele innych równie sentymentalnych rzeczy. Ale do czego zmierzam. W tej szufladzie jest też sporo różnych papierów i zeszytów. W jednym z nich znalazłem opowiadanie, które napisałem jakieś dwa, trzy lata temu. Całkiem mi się podoba (ciągle) więc postanowiłem je wrzucić na bloga.

Ciekawostka - opowiadanie oparte jest na historii prawdziwej, która zdarzyła się dawno temu...

niedziela, 21 stycznia 2007

Zemsta, część 3

Z auta wyskoczył kierowca, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić lub powiedzieć Harry wpakował mu dwie kule prosto w głowę. Siła strzału wygięła go w nienaturalny sposób i rzuciła na maskę. Ciało zsunęło się powoli na drogę zostawiając na lakierze ślad podobny do tego jaki zostawia za sobą ślimak. Tylnymi drzwiami wyskoczyła kobieta ubrana w modnie skrojony garnitur. Przelotnie spojrzała na Harry’ego i rzuciła się do ucieczki. Rozległ się huk wystrzału i okrzyk pełen bólu. Kobieta upadła na ziemię. Zaciskając zęby starała się odczołgać jak najdalej od samochodu. Krwawa plama wokół lewego kolana szybko się powiększała. „Zadziwiająco silna chęć przeżycia” – przebiegło Harry’emu przez myśl. Podszedł do otwartych drzwi auta i zajrzał do środka. Ochroniarz był nieprzytomny. Pułapka okazała się skuteczna. Harry upewnił się, że mężczyzna pozostanie nieszkodliwy strzałem w głowę. Wyprostował się. Na jego twarzy gościł teraz błogi wyraz rozmarzenia. Podszedł powoli do kobiety. Nie była już w stanie uciekać. Leżała nieruchomo na ziemi, głośno szlochając.


- Nie płacz, Susan – w każdej innej sytuacji głos Harry’ego można by uznać za miły i kojący – To tylko ja. Długo czekałem na ten dzień.
- Kim jesteś? – kobieta obróciła się tak, żeby dobrze widzieć napastnika – Czego ode mnie chcesz?
- Nic się nie zmieniłaś. Ciągle jesteś tak niesamowicie piękna... – Harry jakby jej nie słyszał
- Ty... – oczy Susan rozszerzyły się z przerażenia – Pamiętam cię. To ty mnie nachodziłeś, napastowałeś, chciałeś, żebym się z tobą spotykała! Czego teraz chcesz?!
- Moja kochana Susan. Chcę, żebyśmy byli znów razem...
- Jesteś świrem! Mówiłam ci, żebyś dał mi spokój! Nie chcę cię znać...
- Ranisz mnie, Susan... Przecież było nam tak dobrze. Przecież podobały ci się kwiaty, prezenty, które ci dawałem. Nie pamiętasz już wspólnych spacerów, wieczorów przy świecach?
- O czym ty, kurwa bredzisz?! Nie spotkaliśmy się nigdy ani razu. Oszalałeś?! Wszystko sobie wymyśliłeś! Jesteś chory!
- Oj, nieładnie, nieładnie. Czemu chcesz mnie zranić, Kochanie? – Harry kucnął i pochylił się nad twarzą Susan – Czemu chcesz wyrzucić z pamięci tamte wspomnienia? Czemu jesteś taka niemiła? Przeproś mnie a wszystko ci zapomnę. Będziemy mogli zacząć od początku.
- Jesteś świrem! – Susan rozpłakała się jeszcze bardziej – Proszę cię, puść mnie wolno. Daj mi spokój! Czego ty ode mnie chcesz?
- Nie słuchasz mnie, Susan – Harry pokręcił głową i westchnął ciężko – Chcę, żebyśmy byli już razem na zawsze. Wybaczę ci to, że mnie zostawiłaś. Każdy z nas przecież błądzi. Ale miłość wszystko wybacza, prawda?


Susan pokiwała głową, ale nic nie powiedziała. Zamknęła oczy. Łzy rozmyły zupełnie jej makijaż i teraz piękna twarz przypominała raczej groteskową maskę. Harry wyciągnął z kieszeni chusteczkę i delikatnie starł tusz z jej policzków. Mruczał pod nosem jakąś bliżej niezrozumiałą melodyjkę. Dziewczyna nie opierała się. Po chwili odważyła się otworzyć oczy i popatrzyła na niego.


- Proszę, puść mnie wolno.
- Ależ, Kochanie, ja cię przecież nie trzymam. Możesz odejść kiedy chcesz.
- Naprawdę? – w jej głosie zabrzmiała nadzieja
- Oczywiście – uśmiechnął się do niej – Odejdziemy stąd razem.
- Razem? - oczy Susan znów się zaszkliły i ledwo powstrzymała się od płaczu. Zdała sobie sprawę, że to mógł być jej jedyny ratunek, ale nie mogła się z tym pogodzić.
- Tak. Bo widzisz, nie zniósłbym myśli, że znów cię mogę stracić. Już podjąłem decyzję, że będziemy razem. Czekałem na tą chwilę 3 lata i nie chcę już dłużej czekać.
- Ale... – Harry przerwał jej zasłaniając usta dłonią
- Ciii... Wiem, że w głębi duszy też tego chcesz. Pójdziemy tam gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Tam gdzie będziemy tylko my.


Przewrócił ją na brzuch. Susan zaczęła wić się jak wąż, próbując za wszelką cenę uciec. Klęknął kolanem na plecach. Krzyknęła tak jak potrafiła najgłośniej, łudząc się, że może ktoś ją usłyszy i przyjdzie z pomocą. Harry wolną ręką zakrył jej usta. Pocałował we włosy i powolnym ruchem przyłożył jej pistolet do głowy. Susan zaczęła ze zdwojoną siłą walczyć o życie, ale była bezsilna. Zacisnęła powieki, modląc się żarliwie w duchu o ocalenie. Harry też zamknął oczy i uśmiechnął się lekko. Pociągnął za spust. Huk. Ciałem Susan targnął agonalny skurcz. Potem ciało zwiotczało. Zapach prochu i krwi drażnił nos Harry’ego. Ciepła posoka spływała mu po twarzy. Panował dziwny, nienaturalny spokój. Cisza...


Zaraz do ciebie przyjdę, Kochanie”.


Drugi i ostatni już strzał. Ciało osunęło się na drogę.

Cisza. Dziwna i nienaturalna...


KONIEC

sobota, 20 stycznia 2007

Ciężki powrót do normalności

Jest sobota. Co oznacza, że mam zaległości w blogu. Ale czuję się usprawiedliwiony bo ostatnia noc z Niemcami była naprawdę dłuuga i intensywna.

W czwartek rano znów mieliśmy jakieś zajęcia na uczelni , tym razem jednak z całą premedytacją (ja i Siwy) nie poszliśmy na nie. Następnym punktem programu była wizyta w Ratuszu. I tu już się pojawiliśmy - w końcu darmowej wyżerki się nie przepuszcza. Samo spotkanie było nudne jak flaki z olejem i gdybyśmy z Siwym nie zrobili (dyskretnie) zozola (taka głupia, studencka zabawa - dzięki za nią Przemyślanom z Polańczyka) to pewnikiem bym zasnął. W nagrodę za wytrwałość dostaliśmy upominki - kalendarze ścienne, breloczki, smycze i inne takie. Wychodząc nakradliśmy z Siwym czekoladek (kiedy okazało się, że można je zabrać bezkarnie koledze puściły hamulce i zabrał chyba wszystkie jakie jeszcze zostały). Ku mojej niekłamanej radości, okazało się, że tym razem Niemcy podjęli się zorganizowania wieczornej imprezy. Czyli mieliśmy wolny czas. Uciekłem szybko do domu, żeby przypadkiem się nagle okazało, że jestem do czegoś potrzebny. Nie pamiętam co robiłem do wieczora. Znając siebie - albo spałem, albo siedziałem na necie.
O 20.00 (oczywiście ze zwyczajowym kilkudziesięcio-minutowym poślizgiem) zaczęła się impreza w "Cafe Mrok" (zabawna sprawa - Niemcy myśleli, że nazwę wymawia się tak: em rok. Nie wiem skąd im się to wzięło??). Ludzie schodzili się powoli i na początku było dość drętwo, zupełnie jakbyśmy widzieli się pierwszy raz. Ale nauczony doświadczeniem wiedziałem, że wkrótce alkohol to zmieni. Nie myliłem się. Ale zanim się to stało, zdążyłem jeszcze zostać zatrudniony w ścieraniu piwa z podłogi (dziewczyna wylała prawie całą butelkę!! W sumie trochę się zastanawiam dlaczego akurat ja to robiłem... Byłoby fajnie jakby Niemcy sprzątali po sobie). Mniejsza z tym. Ważne jest to, że zabawa rozwijała się pomyślnie. Byłem zaskoczony, że po tygodniu rozmów mam ciągle o czym z nimi gadać (co więcej tematy się nie powtarzały). Do najbardziej zaskakujących topiców tego wieczoru należały - nielegalne oprogramowanie komputerowe, dywagacje na temat hasła HWDP (muszę właśnie wysłać do Niemiec maila, żeby przypomnieli mi jaki jest odpowiednik w ich języku) czy wysłuchiwanie historii o problemach miłosnych. Joel, największy z "naszych" gości, wypił dość sporo, łaził cały czas po knajpie i szukał lasek... Było z tym sporo śmiechu :D

Koło północy (przynajmniej tak twierdzi Siwy) przenieśliśmy się do "Czarnego Kota" na dyskotekę. Kilka osób podejrzewało mnie, że jestem już bardzo pijany bo nie miałem oporów z pójściem na tego typu imprezę... W każdym bądź razie wszyscy się tam znaleźliśmy. Bardzo szybko pojawił się pewien problem. Miły (a jakże), kwadratowy pan przy wejściu kazał Joelowi wyjść z pubu i się przewietrzyć. Podobno był już tak pijany, że poprzewracał wszystkie świeczniki. Nie wiem, ja widziałem z dziesięć, które stały nieporuszone przez cały czas... Ale być może "wszystkie" to pojęcie względne... :] Chciałem wyjść z Joelem i go przypilnować, ale kazał mi wracać i się bawić. Po jakiejś pół godzinie, kiedy ciągle nie było go z powrotem, wyszedłem go poszukać, ale nie było go nigdzie w pobliżu. Czy mnie to zaniepokoiło? Pewnie tak, ale wróciłem do środka. Niedługo po tym, reszta grupy z Bielefeldu także zaczęła się martwić o niego i jakoś tak to wyszło, że zaofiarowałem się go poszukać. Razem ze mną poszedł Philipp, tzw. Trinkkumpel Joela. Postanowiliśmy najpierw pójść do hotelu. Na miejscu okazało się, że Joel do niego nie wrócił :/ Kiedy staliśmy w hallu i zastanawialiśmy się co robić, Krzysiu zadzwonił do mnie i ku mej radości okazało się, że "nasza zguba" już się odnalazła - łaził podobno gdzieś w parku niedaleko "Kota" (sic!). Wróciliśmy spokojnie do pubu i spędziłem tam już spokojnie resztę nocy... Co jakiś czas żegnałem się jednak z Niemcami, którzy twierdzili, że są strasznie zmęczeni i wracali już do hotelu. No cóż... Ich zdolności do imprezowania nie były dobre - nawet na tej ostatniej (choć trzeba przyznać, że wytrzymali dłużej niż w poprzednich dniach) też dali dupy. Rozmawiałem później o tym z Dominikiem (ma korzenie polskie i świetnie mówi w naszym języku) i w zupełności się ze mną zgadzał. Jednomyślnie twierdziliśmy, że w poprzednich latach ekipy były lepsze. Utkwiła mi szczególnie w pamięci jego wypowiedź: "Po co przyjechaliśmy do Rzeszowa? Spać? Wyśpimy się jak wrócimy do domu. Teraz trzeba korzystać z każdej chwili na zabawę. Wkurza mnie to jak popołudniami śpią, wcześniej wracają z imprez i w ogóle... ". Święta prawda, Dominiku. Ale i tak się dobrze bawiłem :]
Z knajpy wyszliśmy gdzieś przed 5.00 (w sumie tylko osiem osób zostało do samego końca) i poszliśmy na dworzec zjeść zapiekanki. Później Siwy odprowadził ekipę do hotelu, a mnie Krzysiu odwiózł do domu (dzięki ci za to wielkie :D). Spałem jak zabity i nawet nie udało mi się wstać, żeby pójść i pożegnać się z ekipą:/ Mae Culpa.

Piątek był już zwyczajnym, monotonnym dniem (podobnie jak dziś sobota). Nie działo się nic ciekawego, co chwilę mi się przysypiało... Prawdę powiedziawszy to ciągle jeszcze jestem zmęczony i potrwa to pewnie jeszcze przez parę dni. Właśnie to miałem na myśli pisząc "ciężki powrót do normalności".
Co więcej mogę powiedzieć? Jeszcze wczoraj cieszyłem się, że Niemcy wracają do domu, bo to oznaczało chwilę spokoju i odpoczynek... Dziś...już mi ich brakuje :/ Takie życie, jak mawiają...

Pozdrówki

środa, 17 stycznia 2007

Wizyta w Przemyślu...

Jakąś godzinę temu wróciliśmy z Przemyśla. Nie powiem, żebym nie czuł się wycieńczony i paskudnie zmęczony. Organizm powoli odmawia mi posłuszeństwa (warto zaznaczyć, że głównie z niewyspania, a nie z przepicia :P) Ostatniej nocy po imprezie spałem bardzo krótko a na dworcu kolejowym musiałem być już przed 10.00, a ostatecznie położyłem się spać koło 4.00 "/
Okazało się, że z Niemcami pojadę tylko ja i Adam. Krzysiu zdecydował się iść na zajęcia, a Kuba smacznie spał w domku. Co więcej okazało się, że nie ma dla nas biletów a jakoś średnio uśmiechało się nam fundować sobie przejazd. Z drugiej strony skoro już wstaliśmy to jeszcze głupiej byłoby po prostu wrócić do domu. Jakimś sympatycznym zrządzeniem losu (bo nie wierzę aż tak w swoje zdolności negocjacyjne...) Hans (jeden z opiekunów grupy niemieckiej) postanowił zafundować nam bilet. Jak się później okazało także w drodze powrotnej.

W samym Przemyślu było całkiem fajnie. Przede wszystkim to bardzo ładne miasto. Pełno w nim starych kamieniczek, kościołów, wąskich, klimatycznych i krętych uliczek, resztek fortyfikacji etc. Przemyśl byłby jeszcze piękniejszy gdyby odnowiono wszystkie budynki. Póki co stoją odrapane, brudne i dotknięte mocno "zębem czasu". A szkoda... Żałuję też, że nie zabrałem ze sobą aparatu "/
Poza zwiedzaniem mieliśmy trochę wolnego czasu, który spędziliśmy na obiedzie, a następnie na poszukiwaniach "zielonego rynku", ponieważ Niemcy chcieli kupić fajki... Co się zaś tyczy obiadu... Wylądowaliśmy z Adamem w Restauracji "Wyrwigorsz" (o ile nie przekręciłem nazwy:P). Mam mieszane uczucia co do tego miejsca - jedzenie bardzo dobre, choć porcje niezbyt pokaźne ale z drugiej strony pierwszy raz spotkałem się w restauracji z czymś takim, że trzeba samemu pofatygować się i złożyć zamówienie (choć kelnerka była) a po drugie nawet przy małej ilości osób w lokalu na jedzenie czekało się baaardzo długo.
Z kolei jeśli kiedykolwiek znajdziecie się w Przemyślu ze swoją "połówką" (i nie mam tu namyśli 0,5 l.) to zaglądnijcie do knajpki "Absynt" (miła nazwa prawda :D), która znajduje się zaraz obok Rynku. Jest naprawdę sympatyczna choć spodziewałem się czegoś, hmm, bardziej dekadenckiego... A lokal jest jasny, przytulny, jest kominek, obrazy na ścianach, wygodne sofy i leci muzyka spokojna, romantyczna (np. Frank Sinatra). Jednym słowem idealna knajpka, żeby odwiedzić ją z "połówką" i miło spędzić czas.

Potem przyszedł czas na powrót na dworzec. Tutaj Adam się niesamowicie popisał :D Pobiegł w poszukiwaniu toalety i omal nie spóźnił się na pociąg. Wpadł na peron niemal w ostatniej chwili. To tylko on potrafi - jednak bez niego było by smutno :D
W pociągu, próbowaliśmy się kimnąć (wszyscy właściwie polegli) ale jakoś sen nie chciał przyjść. Pogadaliśmy sobie zatem z Adamem na różne tematy (od stanów depresyjnych poprzez kobiety skończywszy na niepamiętam czym :P)

Kurczę sporo czasu zajęło mi napisanie tego posta, ale tak to już jest jak się w tym samym czasie prowadzi się zajmujące dyskusje z trzema osobami na gg, czyta maile, sprawdza co się stało na świecie itd. Pewnie niedługo uderzę w spanie - trzeba nabrać sił bo jutro rano czekają mnie kolejne zajęcia z Niemcami na uczelni a wieczorem wielka, pożegnalna impreza. A zapowiada się nieźle - jak to Joel powiedział: "We will drink off our asses!"

Ach ci niemcy, czyli przerwy ciąg dalszy...

Dziś pobiliśmy wszelki rekord, podczas tej wizyty! Ale od początku...

Na początku poszliśmy na kręgle. Tak jak przypuszczałem nie było problemów z wejściem, czyli wieczór już zaczął się dobrze:D Spędziliśmy w klubie jakieś dwie godziny. Grało się fajnie i znalazło się kilku godnych przeciwników dla K0rka, z którymi mógłby pograć gdyby tylko był w Polsce (choć, prawdę mówiąc nie znam gry, w której on by nie wygrywał...). W sumie nie ma o czym opowiadać bo nic specjalnie ciekawego się nie działo. Co prawda mógłbym napisać o Musley'u, jego corocznych podbojach wśród niemek i innych ekscesach, ale to mój dobry kumpel, więc zostawię go w spokoju :P

Po tej części wieczoru podzieliliśmy się na dwie grupy. Część poszła na disco (ble:/) a część do "Underground Pub". Ja oczywiście byłem w tej drugiej grupie. Żeby być szczerym to blisko godzinę siedzieliśmy w pubie sami, tzn. ja, Adaś (gość jest naprawdę świetny. Jest z nim masa śmiechu i w ogóle - prosił, żeby coś o nim napisać więc jest :D Mam nadzieję, że jesteś zadowolony Adamie :D) i Krzysiu (czyli sami polacy) i czekaliśmy na ekipę z niemiec (akurat tą bardziej punkową). Około 23 Krzysiu musiał wyjść bo miał ostatni PKS do domu. W końcu jednak nasi niemieccy koledzy (i koleżanka) raczyli się pojawić w knajpie i na wstępie postawili nam piwo (za to lubię niemców :P). I wszystko już poszło z górki. Było naprawdę sympatycznie - śmialiśmy się, gadaliśmy o różnych rzeczach - muzyce, różnicach kulturowych, przemytnictwie, blablabla, religi (nie wiem czemu ten temat pojawia się prawie zawsze po kilku piwach? Ale najwidoczniej to domena nie tylko polaków...), narkotykach czy w końcu (najulubieńszy nasz temat) o wulgaryzmach w polskim i niemieckim języku.
I dochodzimy w końcu do pobicia rekordu, o którym wspominałem na początku. Wszyliśmy z knajpy o 2.00 !! I to nie do końca dlatego, że niemcy chcieli, ale musieli bo byli nieźle wstawieni :D Ja z kolei trzymam się całkiem nieźle (inaczej nie napisałbym tego posta) choć kosztuje mnie to sporo bo co chwila naciskam za dużo klawiszy na raz albo nadużywam spacji... Poza tym ekipa z dyskoteki ciągle chyba jeszcze imprezuje...

Tak więc wyszliśmy z pubu około 2.00, odprowadziłem ekipę do hotelu, usłyszałem, że jestem bardzo miły (bo nie spodziewali się, że ktoś będzie im poświęcał tak dużo czasu ) i oto jestem w domku.

Teraz czas spać, bo jutro rano czeka nas wycieczka do Przemyśla...

wtorek, 16 stycznia 2007

Chwilowej przerwy ciąg dalszy...

Ech... Z dnia na dzień jestem coraz (oczywiście relatywnie ;D) wcześniej w domu. Słabi ci Niemcy jeśli o 1.00 zbierają się do domu :/ Liczyłem na coś więcej... Ale cóż, trzeba i w tym szukać pozytywnych stron - mogę się wyspać, albo posiedzieć na necie :D Ach te słodkie nałogi - Bobry i Biski coś o tym wiedzą... :P

Wczoraj spotkała mnie, a właściwie nas dość niemiła przygoda. Nie wpuścili nas do knajpy - mnie bo miałem na sobie spodnie moro (sic!) a kilku Niemców, bo byli zbyt punkowi... Ech, powiedzcie mi co to za knajpa co wyrzuca spokojnych ludzi (możecie nie wierzyć, ale tacy byliśmy ;) ), pozbawia się sporego (bo zagranicznego) kapitału i jeszcze robi sobie złą reklamę (nie tylko wśród nas ale i wśród Niemców) Do wybitnie niesympatycznego barmana pasowało określenie Maxa (jednego z "punk-niemców") - cytuję: "faschisten świnia" Tak, tak coś się jednak po polsku nauczył mówić... Ale ostatecznie wylądowaliśmy w starej, dobrej i jakże przeze mnie lubianej knajpie o wdzięcznej nazwie: "Underground". Niemcom też przypadła do gustu.

Dziś obyło się bez ekscesów i problemów. Poszliśmy do "Jameson Pub", gdzie jak zauważył Bisek (patrz komentarze) bardzo lubią wszystkich obcokrajowców, a zwłaszcza niemców z wymiany :D Wypiliśmy parę piwek, pośmialiśmy się, pogadaliśmy, pograliśmy w darty. Standard. Ku naszemu zdziwieniu koło 1.00 ekipa zaczęła się zbierać do wyjścia!! Co mieliśmy robić? Przecież nie będziemy sami z Siwym siedzieć w knajpie (zwłaszcza, że dziś powiedział, że już więcej nie pije!) Co chwila to jakieś zaskoczenie...

Czas kończyć. Spróbuję się coś przespać. Rano mamy jakieś wspólne zajęcia...

niedziela, 14 stycznia 2007

Chwilowa przerwa...

Muszę zrobić, krótką przerwę w dodawaniu opowiadań. Związane jest to z brakiem czasu w nadchodzącym tygodniu. Do Rzeszowa przyjechali, w ramach wymiany z moją uczelnią, studenci z Niemiec. Jest to równoznaczne z oddaniem im większości własnego czasu w ciągu doby. Nie, żebym się skarżył ;) Jest naprawdę fajna atmosfera, ludzie są OK, można srogo poimprezować itd... Niestety przez to nie będę miał czasu zrobić odpowiedniej korekty w opowiadankach i wrzucanie ich na bloga będę musiał zostawić na później - pewnie uda mi się do tego wrócić pod koniec przyszłego tygodnia.

Póki co postaram się zdawać jakieś relacje z operacji "Niemcy" :D

Ekipa przyjechała wczoraj o 21.30 do Rzeszowa. Początkowo mieli być po 22.00 i nie, żeby mi tą zmianą trochę planów nie zepsuli... Grupa, która przyjechała w tym roku jest złożona z kompletnie nowych twarzy (no może z wyjątkiem czterech osób - a jest ich w sumie 21). Byliśmy z Siwym ciekawi jacy oni będą. Pierwsze wrażenie było dość pozytywne - nasze czujne oczy zlustrowały towarzystwo w poszukiwaniu pięknych niewiast i w sumie znalazło się kilka ciekawych... ;D Zobaczymy co dalej... Poza tym połowa z nich to rasowe punki - stroje (nie wiem czy nie obrażam strojów, przyrównując do nich to w co byli ubrani), włosy, fryzury (ponownie przepraszam jeśli kogoś obrażam). Zapowiada się naprawdę ciekawy tydzień :D

Ku naszemu zdziwieniu Niemcy zamiast być zmęczonymi i grzecznie pójść spać wyciągnęli nas do knajpy i trzymali tam do 1.30 !! Uwielbiam integrację z innymi narodami :D Dziś rano obudziłem się jak nowo narodzony i wybrałem się do hotelu, gdzie nocują nasi goście. W programie było oprowadzanie po mieście. W sumie 2 godzinki łażenia po Rzeszy, opowiadania o różnych rzeczach i wesołych rozmów. Potem nadszedł czas na obiadek i internet :D

Odliczam czas do 19.00 - wtedy ma zacząć się oficjalny wieczorek integracyjno - zapoznawczy :D

Pozdrawiam

Zemsta, część 2

Niezbyt go to uszczęśliwiło. Przede wszystkim był jednak zaskoczony. Nie spodziewał się nikogo. Przez głowę przemknęła mu myśl, że być może policja wpadła w jakiś sposób na jego ślad. Wydawało mu się to mało prawdopodobne. Zadbał przecież, żeby usunąć wszystkie tropy prowadzące do niego. Jednak jak to mawiają – przezorny zawsze ubezpieczony. Wyciągnął z szuflady pistolet i najciszej jak potrafił podszedł do drzwi. Spojrzał ostrożnie przez judasza. Odetchnął z ulgą. To tylko ten stary pierdziel – właściciel mieszkania przyszedł po czynsz. Harry wsunął broń z tyłu za pasek od spodni. Uchylił drzwi.


- Pan pewnie w sprawie czynszu – zapytał zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć.

- Jakbyś zgadł. Kiedy mi w końcu zapłacisz? Zwlekasz już od miesiąca.

- Mówiłem panu, że nie mam teraz w ogóle pieniędzy. Sam pan wie jak ciężko o pracę.

- To nie mój problem skąd weźmiesz kasę. Ja chcę ją tylko dostać.

- Niech mi pan da jeszcze miesiąc... – Harry błagalnie spojrzał na pomarszczoną, jak suszona śliwka twarz mężczyzny.

- Miesiąc?! Ocipiałeś? Nie jestem Matka Teresa, żeby pomagać biednym. Masz czas do jutra. Jak nie zobaczę pieniędzy wylatujesz na zbity pysk. Zrozumiałeś?

- Ale szefie...

- Nie ma żadnego „szefie”. Jestem tu jutro o 18 i albo dajesz mi pieniądze albo pakujesz swoje rzeczy i do wiedzenia. Życzę miłego dnia.


Harry zatrzasnął drzwi. „Stary pierdziel. Jutro mnie już tu nie będzie, więc możesz mi naskoczyć”. Rzucił pistolet na stolik. Spod łóżka wyciągnął duży, ciężki plecak. Coś zabrzęczało metalicznie. Harry przeglądnął pobieżnie zawartość i z wyraźną satysfakcją odstawił plecak pod ścianę. Budzik zadzwonił na godzinę 9. „Jak ten czas szybko płynie. – pomyślał, wyciągając z szafy lekką kurtkę w zielone „moro” – Najwyższa pora się zbierać...”.


Kręta droga zmierzała przez las w kierunku wzgórza. Tam, kończyła się na żwirowym podjeździe wspaniałej willi. Posiadłość chroniona była wysokim murem, a zapewne także kamerami, uzbrojonymi ochroniarzami i wściekłymi psami. Przynajmniej tak bogaci ludzie zazwyczaj odcinali się od szarego pospólstwa. Niechcianym gościom ciężko byłoby się dostać do środka bez pozwolenia. Tam jednak mieszkała osoba, z którą Harry miał rachunki do wyrównania.


Las był dość gęsty. Przeważały w nim drzewa liściaste. Wzdłuż drogi rosły bujne krzaki, a Harry siedział ukryty w jednym z nich. Czekał. Sidła zostały zastawione, polowanie się rozpoczęło. Przez długie miesiące obserwował cierpliwie swoją ofiarę. Poznawał jej zwyczaje i obmyślał plan zemsty. Wdarcie się na teren posesji wykluczył prawie na samym początku. Jedna osoba nie miała szans. Przebywając w mieście, ofiara otoczona była z kolei mnóstwem ludzi. Akcja w takich warunkach odpadała. Ktoś mógłby ją udaremnić nawet przypadkiem. Jedynym sensownym rozwiązaniem było zaczajenie się w lesie. Tą drogą jeździła prawie wyłącznie tylko ofiara. W samochodzie oprócz niej były zazwyczaj tylko dwie osoby: kierowca i ochroniarz.


Harry opracował, jak mu się zdawało, plan prosty ale przez to doskonały. Bo taka jest już natura planów, że im mniej zawierają elementów, które mogą pójść nie tak, tym są lepsze. Przygotował się do zemsty bardzo skrupulatnie. Ostro ćwiczył, odbył szkolenie strzeleckie, kupił nielegalną broń i różne rzeczy potrzebne do przygotowania zasadzki. Wydał na to większość swoich i tak niezbyt dużych oszczędności. Ale niewiele go to obchodziło. Liczyła się tylko zemsta. W końcu nadszedł upragniony dzień i Harry czekał teraz cierpliwie na ofiarę jak pająk.


W pewnym momencie dał się słyszeć cichy warkot samochodu i na jednym z zakrętów ukazał się elegancki Lexus. Słońce prześwitujące przez gałęzie odbijało się w śliwkowym lakierze. Harry’emu zaczęło szybciej bić serce. Czuł adrenalinę przedostającą się do krwi. Pojazd szybko zbliżał się do miejsca, w którym siedział ukryty.


Nagle obydwie przednie opony pękły z hukiem. Samochodem zarzuciło, ale kierowca opanował pojazd bez większych problemów. Był naprawdę dobry. W momencie kiedy Lexus wjechał na zamaskowaną bronę, Harry przeciął sznur znajdujący się obok niego. Liście po przeciwnej stronie drogi głośno zaszeleściły, kiedy spomiędzy nich wyleciał ogromny pień i uderzył, jak taran, z impetem w bok samochodu. Rozległ się trzask pękającego szkła i zgrzyt giętej blachy. I krzyk człowieka. „Przy odrobinie szczęścia udało mi się unieszkodliwić ochroniarza” – pomyślał Harry wychodząc szybkim krokiem z ukrycia. Wyciągnął pistolet zza paska...

czwartek, 11 stycznia 2007

Zemsta, część 1

Harry obudził się o 5.00 rano z uczuciem, że jeśli chodzi o niego to noc już się skończyła i nie będzie więcej spał. Wiedział też jednocześnie, że powinien jednak nabrać jak najwięcej sił i być jak najbardziej wypoczętym. Czekał go ciężki dzień. Ale za to jak ważny. Harry był pewien, że najważniejszy w jego niemal trzydziestoletnim życiu. Leżał więc na łóżku z zamkniętymi oczami i starał się przywołać sen. Ten jednak zniknął bezpowrotnie. Nie został po nim nawet ślad. "Zabawne - pomyślał - Po raz pierwszy nie pamiętam snu... Zawsze śnił mi się dzisiejszy dzień i wszystko pamiętałem. A teraz jest inaczej.Ciekawe dlaczego...".

Harry nie należał jednak do osób, które lubią zaprzątać sobie głowę takimi błahostkami. Porzucił więc je szybko, przebiegł myślami po planie wydarzeń na najbliższą dobę, a następnie odrzucił gwałtownie kołdrę i wstał z łóżka. Drewniane deski podłogi zaskrzypiały cicho po ciężarem jego ciała. W pokoju było jeszcze dość ciemno. Jedyne okno było zasunięte grubą zasłoną. Harry podszedł do niego i spojrzał na miasto powoli budzące się ze snu. Nieliczne jeszcze samochody sunęły brudnymi ulicami wioząc ludzi do pracy. Daleko na horyzoncie, o ile można tak nazwać krzywą linię wyznaczoną przez szare bryły wieżowców, różowiło się niebo. Słońce wstawało powoli, szykując się do swojej codziennej, mozolnej wędrówki. Po chwili pierwsze promienie oświetliły sylwetkę Harry'ego, podkreślając mięśnie; wpadły do pokoiku, eksponując jego brzydotę.

Mieszkanie było naprawdę obskurne i ciasne. Niski sufit, brudne ściany, podłoga zarzucona ubraniami, wszechobecne śmieci. Z sufitu zwisała goła żarówka zastępująca lampę. Pokój stanowił jednocześnie kuchnię, sypialnię i pokój gościnny. A właściwie to mógłby go stanowić, gdyby ktokolwiek odwiedzał Harry'ego. On sam nie dbał o to jak wygląda mieszkanie. Prawdę powiedziawszy to nie dbał praktycznie o nic. Pochłonięty był jedną myślą - przygotowaniami do dnia, który w końcu nastał. To była jego obsesja, całe jego życie.

Skierował się do łazienki, która wyglądała równie żałośnie co reszta mieszkania. Ciemne, słabo oświetlone pomieszczenie, obite płytki, ściany pokryte grzybem i pleśnią, a krany kamieniem. Normalny człowiek nie byłby w stanie uwierzyć, że można mieszkać w takich warunkach.

Było jednak w mieszkaniu miejsce odróżniające się od całej reszty. W kącie pokoju stał niewielki stolik. Na ścianie wisiała niebieska tkanina, ukrywająca brzydotę murów. W pobliżu na ziemi i na stoliku stało kilka kwiatków w doniczkach i wazonach, paliły się świeczki i kadzidełka. Na honorowym miejscu stało czarno - białe zdjęcie, oprawione w zgrabną, drewnianą ramkę. Przedstawiało lekko uśmiechającą się, młodą kobietę. Bez wątpienia każdy uznałby ją za piękną. Ubrana była w prostą, ciemną, sięgającą kolan sukienkę. Miała długie, jasne włosy delikatnie opadające na odsłonięte ramiona. Duże oczy pełne były radości i wesołości. Patrząc na nie było się niemal pewnym, że dziewczyna ma bardzo figlarną naturę. Całość uzupełniał uśmiech. Cudowny to chyba idealne określenie. Pełne usta, które każdy mężczyzna chciałby choć raz pocałować, były delikatnie rozchylone i ukazywały białe jak perły zęby.

Harry klęknął przed zdjęciem jakby chciał się pomodlić. Zamknął oczy i trwał w milczeniu dłuższą chwilę. Uważny obserwator zauważyłby jednak, że pod powiekami gromadziły się łzy.

- Susan - ledwo dosłyszalnie wyszeptał - Dlaczego cię już nie ma... Boże, dlaczego musiałem zostać sam? Dlaczego mi to zrobiłeś?! Ale wszystko się zmieni - wydawało się, że prowadzi dialog sam ze sobą - Dzisiaj wszystko się zmieni. Już na zawsze będziemy razem, najdroższa - dodał z wyraźną radością w głosie - Wydałem wszystkie pieniądze, jakie mi jeszcze zostały na przygotowania do dzisiejszego dnia. Mieszkam jak kundel w tej norze, ale nie narzekam. Wezmę odwet za wszystko i dołączę do ciebie i już wszystko będzie dobrze. - spod przymkniętych powiek wymknęła się pierwsza łza, a za nią kolejne. Zanurzył się w przyjemne rozmyślania i wspomnienia. Oczami duszy widział siebie kupującego ogromny bukiet kwiatów dla Niej. Krwiście czerwonych róż - Susuan takie najbardziej lubiła.

Widział ją wysiadającą z eleganckiego samochodu, w szykownej ale prostej, czarnej sukni. Włosy upięła wysoko, odsłaniając zgrabną szyję. Harry'emu aż dreszcz przebiegł po plecach na samą myśl o tym.
I kolejna scena... Susan biegła przez ulicę. Padał deszcz a ona nie miała parasola. Była strasznie zmoknięta. Wbiegła na klatkę schodową a Harry otworzył jej drzwi. Podziękowała mu, uśmiechnęła się, a dla niego cały świat przestał istnieć. Mokre, pozlepiane w strąki włosy i rozmyty makijaż w ogóle nie odbierały jej urody.

Zapewne jeszcze długo oddawałby się rozmyślaniom gdyby nie nagłe pukanie do drzwi, które brutalnie sprowadziło go do rzeczywistości...

"Harry obudził się o 5.00 rano..."

Uff! W końcu trochę wolnego czasu. Jestem już po egzaminie z PR, który poszedł mi całkiem dobrze... Przynajmniej tak przypuszczam :P Zadanie było jedno - pytanie opisowe, które brzmiało (przynajmniej w mojej grupie): "Jesteś szefem PR w firmie, której rada miejska nie udzieliła zezwolenia na budowę supermarketu. Opisz działania, które podejmiesz". Fajnie kreatywne zadanie. Tak na dobrą sprawę to można było puścić wodze fantazji, oczywiście w granicach rozsądku. Choć, z drugiej strony, jak mówi mój kumpel - "Każdy sposób dobry by osiągnąć cel". No cóż... To takie trochę Dyzmowe...

No ale my tu gadu gadu, prawda, a opowiadanie stygnie ;) Kolejna historia jest właściwie wcześniejszą - powstała jakieś dwa tygodnie przed "Lustrem". Cytat podany przez Fąfarę brzmiał: "Harry obudził się o 5.00 rano z uczuciem, że jeśli chodzi o niego to noc już się skończyła i nie będzie więcej spał...". Pomimo, że to było pierwsze ćwiczenie tego typu pomysł na fabułę wpadł mi do głowy szybciej niż w przypadku Alicji, ale też nie powiem, żebym dał sobie bardzo dużo czasu do pracy :P Do tego dochodził stres związany z tym, że mój tekst będzie oceniał literat. A, co chyba oczywiste, chciałem wypaść jak najlepiej. Prawdę jednak powiedziawszy takie warunki (stres, mało czasu) są dla mnie najbardziej optymalne. Najszybciej pracuje mi się kiedy mam przysłowiowy nóż na gardle, kiedy gonią mnie terminy etc. Nie mam wtedy czasu zajmować się różnymi innymi sprawami, obijać się, czy wmawiać sobie, że "przecież deadline jest jeszcze daleko. Zdążę". Także wtedy moja wyobraźnia jest najbardziej kreatywna. Do głowy przychodzi mi cała masa ciekawych pomysłów i różnych patentów. (W zawody mogą pójść tylko konstruktywne dyskusje z Kage'm :] Ile myśmy pomysłów napłodzili to się w głowie nie mieści. Fakt, że niestety dużej części z nich nigdy nie wykorzystaliśmy. Ale może kiedyś nadejdą i ich dni).

A teraz zapraszam do lektury "Zemsty" (Tak, wiem tytuł do najoryginalniejszych nie należy :P ).

wtorek, 9 stycznia 2007

To koniec

W tym miejscu kończy się "Lustro". Jak wam się podobało?

Mam niejakie problemy z poprawnym sformatowaniem tekstu na blogu. Gołym okiem widać, że z odstępami między wierszami robi co mu się żywnie podoba :/ Spróbuję coś z tym pokombinować i jak coś uda mi się robić to poprawię całe opowiadanie.

Ale póki co muszę się zająć nauką do egzaminu z Public Relations. Mam go w środę rano, a póki co za wiele w tym kierunku nie zrobiłem. A przydałoby się zdać go bardzo dobrze w pierwszym terminie. Średnia w tym semestrze jest mi cholernie potrzebna - może zaważyć na ewentualnym wyjeździe do Szkocji na dalsze studia, albo chociaż utrudnić dostanie się gdzieś na magisterkę... Ale mimo takiej motywacji jakoś ciężko zabrać się do pracy. Pocieszam się tym, że wielu studentów ma ten sam problem :D

A do tego wszystkiego dwa niezwykle niebezpieczne Świry wyjechały do Finlandii, więc nie ma kto dawać mi dobrego przykładu ;D

Trzymajcie się! Dobranoc!

Lusto, część 4

Alicja obróciła się raptownie, ale było już za późno. Nie spostrzegła się, że podczas rozmowy do namiotu wślizgnął się Szary Ogon i jakiś inny odmieniec z głową węża. Rzucili się na nią. Próbując się im wyrwać poślizgnęła się i upadając uderzyła mocno w głowę. Utrata przytomności bardzo ułatwiła im zadanie.


Już drugi raz w przeciągu krótkiego czasu po otwarciu oczu Alicji strasznie kręciło się w głowie. Znów nie wiedziała gdzie jest. Tyle, że tym razem nie mogła się w ogóle poruszyć. Sznury krępowały jej ręce i nogi.


- Widzę, że wróciłaś do żywych – rozległ się znajomy głos przepełniony zatrutą słodyczą – To dobrze.

- Co chcesz ze mną zrobić? Wypuść mnie!
- Mam wrażenie, że na ten temat już rozmawiałyśmy. Zaraz sie przekonasz co zamierzam zrobić.

Chmury rozstępowały się powoli ale za to w bardzo nienaturalny sposób – jednocześnie we wszystkich kierunkach. Zza nich wyłonił się księżyc. Ale jakże odmienny od ziemskiego. Był niesamowicie duży i chorobliwie zielony. Alicję przebiegły ciarki.


Królowa podeszła do dziewczyny i wepchnęła jej w usta spory kawałek szmaty i pogłaskała czule po głowie. Zza pasa wyciągnęła nóż o falistym ostrzu. Uniosła ręce i głowę do nieba. Z gardła Alicji zaczął wydobywać się stłumiony krzyk.


- O wszechmocne Nieba, które wychwalamy swoim życiem! Proszę was o wstawiennictwo w mojej prosbie. O przeklęta Magio, która siejesz zamęt i zniszczenie. Porszę cię po raz kolejny byś użyczyła mi część swej potęgi. Daj mi cień swojej mocy abym napełniona tobą mogła wypełnić moje powołanie. Błagam cię przyjmij tą młodą dziewczynę i jej krew jako ofiarę. - złożyła dłonie nad głową. Ostrze sztyletu skierowała na pierś Alicji – Wysłuchaj mojej prośby, przeklęta Mocy i spłyń na mnie w czystej swej postaci! Niech Nieba mi będą świadkiem! - gwałtownie opuściła ręce...


Był już późno w nocy. Zegar wybił trzecią. Zamek w drzwiach mieszkania Alicji przekręcił się powoli i szczęknął cicho. Ledwo odróżniajaca się od cieni postać przemknęła się bezszelestnie przez mieszkanie. Włamywacz wszedł do sypialni i rozejrzał uważnie. Podszedł do lustra i przyjżał mu się, po czym wziął je do rąk. Równie cicho jak wszedł, wybiegł z mieszkania. W bladym świetle księżyca można było odnieść złudne wrażenie, że włamywacz pod ubraniem skrywa zwierzęcy ogon...

Lustro, część 3

Dziewczyna weszła nieśmiało do środka. Panował tu półmrok. Kaganki powieszona na kijach podpierających dach namiotu rzucały ciekawe cienie. Zza ciemniej zasłony wyszła kobieta. Była stara, mocno pomarszczona na twarzy, ale co przede wszystkim zauważyła Alicja, nie miała w sobie nic ze zwierzęcia.


- Witaj drogie dziecko – głos miała zadziwiająco miły i łagodny – Jestem Stella von Maxidoff. Choć zapewne nic ci to nie mówi.

- Rzeczywiście nic – uśmiechnęła się przepraszająco – Mam na imię Alicja. Naprawdę jest pani Królową?
- Oczywiście, że tak, drogie dziecko – zaśmiała sie lekko

- Przepraszam, że zapytam ale czemu nie jest pani podobna do pani podwładnych?

- Nie musisz przepraszać. Władałam potężną magią i dzięki temu po zachwianiu równowagi nie przemieniła mnie .

- A oni...

- Oni nią nie władali albo nie posiadali wystarczającej mocy. Mam jednak nadzieję, że pewnego dnia odzyskam potęgę i uda się wszystko naprawić. Powiedz mi jak się tu znalazłaś?

- Sama dokładnie nie wiem. Najpierw widziałam coś dziwnego w lustrze, które dziś kupiłam w antykwariacie. A kiedy dotknęłam jego powierzchni znalazłam się tutaj.

- Ciekawe. Wiele ksiąg mówi o tym, że lustro może być bramą w różne światy. A może to dar nieba, że się tu pojawiłaś. Zapewne moi poddani powiedzieli ci już, że przypominasz boginię z naszych legend.

- Tak – uśmiechnęła się szeroko – Jest mi miło ale sądzę, że to pomyłka. Nie jestem żadną boginią nawet jeśli jestem do niej podobna.

- Nie bądź taka pewna, moje dziecko. Niezbadane są ścieżki Nieba. Może sama jeszcze o tym nie wiesz a nam pomożesz. Wszystko jest możliwe.

- Czy pomoże mi pani się stąd wydostać? Powrócić do mojego świata?

- Pomóc ci powrócić do twojego świata? - głos Królowej stał się nagle twardy jak lód – Chyba nie mówisz tego poważnie. Jesteś darem Nieba. Jesteś naszą boginią. Nie możemy pozwolić ci odejść.
- Ja nie chcę być waszym darem! Jeśli nie chce mi pani pomóc to sama sobie poradzę.

- Nie zrozumiałaś mnie chyba dobrze. Nie pozwolę ci odejść – jej głos stał się jadowity niczym żmija – Jeśli nie zostaniesz tu dobrowolnie, to zmuszę cię do tego. Pojmać ją!

poniedziałek, 8 stycznia 2007

Lustro, część 2

Alicja otworzyła oczy. Jeszcze kręciło się jej w głowie i nie była w stanie pozbierać myśli, ale już wiedziała, że coś jest nie tak. Było ciemno, a nie przypominała sobie, żeby gasiła światło w pokoju. Po drugie leżała na czymś zimnym i sypkim, a podłoga w sypialni wyłożona była miękkim dywanem. Uniosła się na łokciach i rozejrzała wokół. Nie, stanowczo nie była u siebie. Pozostawało pytanie gdzie w takim razie była?


Jak okiem sięgnąć nie było widać nic konkretnego. Z ciemności wyłaniały się jedynie jakieś skały. Ziemię pokrywał pył, bardzo przypominający piasek. Niebo zakryte było gęstymi, burzowymi chmurami. Krajobraz był jednym, przygnębiającym pustkowiem. W niczym nie przypominał krainy, którą widziała. Nigdzie też nie było lustra, ani innego wejścia do tego dziwnego miejsca. Dziewczyna była w zbyt wielkim szoku by panikować. Po chwili wstała i ruszyła przed siebie. Za wszelką cenę postanowiła znaleźć drogę powrotną.


Szła dłuższą chwilę a krajobraz wciąż był taki sam. Dwie myśli dominowały
w jej ślicznej głowie – nigdy już nie wróci do swojej sypialni i to wszystko nie może przecież dziać się naprawdę. Nagle usłyszała z prawej strony osypujące się kamienie. Ruszyła ostrożnie w tamtym kierunku.


- Halo? Jest tam ktoś? - zbliżała się powoli do dużej sterty – Halo? Proszę się nie chować! Proszę mi pomóc...


Nagle zza stosu wychyliła się postać ubrana w długie, poszarpane szaty. Miała szczelnie zasłoniętą twarz. Nie była wysoka, w każdym bądź razie niższa od Alicji i lekko przygarbiona. Zaskoczona dziewczyna miała w pierwszej chwili odwrócic się i uciec, ale szybko się opanowała.


- Przepraszam, ale czy mógłbyś mi pomóc – zapytała niepewnie – Nie wiem ani jak się tu znalazłam, ani jak stąd się wydostać. Czy możesz mi pomóc? Słyszysz mnie... O mój Boże!!

Postać ściągnęła z twarzy chustę. Oczom dziewczyny ukazał się niesamowity widok. Istota miała łeb psa. Tego było za wiele dla napiętych nerwów dziewczyny. Rzuciła się do panicznej ucieczki. Nie zdołała jednak przebiec więcej niż kilka metrów, kiedy się z czymś zderzyła. Poczuła, że ktoś chwyta ją za ręce. Zaczęła się szamotać i krzyczeć, a wtedy kolejna para rąk chwyciła jej nogi. Napastnicy powialili ją na ziemię i unieruchomili. Była teraz zdana na ich łaskę i niełaskę.


- Uspokój się – usłyszała cichy, szepczący głos – Nic ci nie zrobimy. Nie bój się nas.

- Kim.. - pytanie zamarło jej na ustach, kiedy zobaczyła, że głos należał do postaci z głową kota
- Mieszkamy tu wszyscy w tej kranie – istota udzielałą odpowiedzi na niedokończone pytanie – To nasz dom. A kim ty jesteś?
- Nazywam się Alicja – powiodła oczami po otaczających ją postaciach. Wszystkie były niskie, ubrane były w łahmany i miały głowy zwierząt – Pochodzę z... chyba innego świata... Ale nie wiem jak się tu znalazłam.
- Puście ją – polecił Kot – Jestem Szary Ogon a to moi bracia. Wstań Alicjo. Na niebiosa, jaka ty jesteś piękna...
- Słucham? A tak...
- Musisz być boginią, o której mówią nasze legendy – chrapliwm głosem powiedział psiogłowy.
- Ja, boginią?... – Alicja sama nie była pewna czy bardziej ją to zaskoczyło czy sprawiło przyjemność
- Musimy cię zabrać do naszej Królowej – oczy Szarego Ogona płonęły dziwnym blaskiem
- Macie Królową?
- Oczywiście – w jego głosie zabrzmiało zdziwnienie – Ona sprawuje nad nami opiekę i nami rządzi. Czy w swoim świecie nie macie żadnego przywódcy?
- Racja. Jasne, że mamy, mój błąd – Alicja była sama zaskoczona, że potrafiła się tak swobodnie roześmiać w obecnej sytuacji. Prawdę powiedziawszy coraz bardziej się z nią oswajała i zaczynała traktować jak niezwykłą przygodę. Zwłaszcza, że w oczach tych dziwnych stworzeń widziała prawdziwe uwielbienie dla jej osoby - Czy ona pomoże mi wrócić do domu?
- Porozmawiasz z nią. Ona jest z nas najmądrzejsza i na pewno ci wszystko wyjaśni. Jeśli ktoś może ci pomóc to tylko ona.
- W takim razie prowadźcie – ruszyli w stronę wydm – Dlaczego wasza kraina jest taka ponura? Wygląda na zniszczoną?
- Bo taka jest w rzeczywistości – głos przewodnika posmutniał – To była kiedyś piękna ziemia, pełna życia i słońca. Niestety doszło do wyniszczającej wojny. Potężna magia użyta w walkach zaburzyła równowagę w przyrodzie...
- Magia? – zdziwiła się Alicja
- Tak. Nigdy o czymś takim nie słyszałaś? Nie macie w twoim świecie czegoś takiego?
- Nie. Mamy technikę, wynalazki, komputery...
- A co to jest ta technika?
- Ciężko, to wytłumaczyć. Spróbuję później. Kontynuuj swoją opowieść...
- Dobrze. Na czym to ja... A tak. Patrząc na nas ciężko ci zapewne będzie uwierzyć, że kiedyś byliśmy bardzo podobni do ciebie.
- Do mnie? - Alicja spojrzała nieufnie na Szary Ogon
- To znaczy ogólnie rzecz biorąc. Ty jesteś jedyna w swoim rodzaju. Chodziło mi natomiast o to, że nie byliśmy w połowie zwierzętami.
- Acha, teraz rozumiem.
- To dobrze. I tak ta nierównowaga zmieniła nas, zniszczyła przyrodę. Teraz wszystko wygląda tak jak wygląda.
- To przykre...
- Tak... O, ale oto i wioska. Koniec tych smutnych rozważań.

Zbliżyli się do czegoś co można było nazwać wioską tylko dlatego, żeby nie urazić gospodarzy. Wokół dużego ogniska ustawionych było w kręgu kilkanaście lepianek. Sprawiały tak samo opłakany widok jak i ich właściciele. Na przeciw nim wyszło jeszcze kilku pół – ludzi pół – zwierząt. Wszyscyz zafascynowaniem spoglądali na Alicję. Zewsząd dało się słyszeć wymawiane niemal z nabożeństwem słowo : „bogini”. Bardzo jej to odpowiadało. Uśmiechała sie lekko. Szary Ogon pomógł się jej przecisnąć przez niewielki tłumek i wskazał pobliskie wzgórze. Alicja dopiero teraz zobaczyła, że stoi na nim dość duży namiot. Istota wzięła ją za rękę i zaprowadziła do jego wejścia...

sobota, 6 stycznia 2007

Lustro, część 1

- Świetna robota – powiedziała Alicja i jeszcze raz położyła swoje przepiękne dłonie na misternie zdobionej, w kwietny ornament, ramie lustra – Bardzo mi się podoba. Naprawdę.
- Ma pani świetny gust – niski, lekko łysiejący sprzedawca pokiwał głową – To jeden z najstarszych i najpiękniejszych przedmiotów w moim antykwariacie. Jego historia sięga renesansu. Ponoć należał do pewnej austriackiej hrabiny von Maxidoff.
- O? - uprzejmie zdziwiła się Alicja. Prawdę powiedziawszy to niezbyt ciekawiła ją ta historia, nie chciała być jednak nieuprzejma. - Jestem pewna, że to musiała być piękna kobieta. Skoro miała takie piękne lustro musiała się w nim lubić przeglądać.
- O, z pewnością. Ale na pewno urodzie ustępowała pani, jak ziemia niebu – mężczyzna ukłonił sie lekko.
- Pan mi pochlebia – roześmiała się dźwięcznie – Ale miło mi, że pan tak uważa. Widać, że docenia pan prawdziwe piękno. Ile płacę za lustro?
- Jak dla pani 600 $
- Proszę – wręczyła mu plik banknotów – Mógłby pan wysłać pod mój adres?
- Oczywiście. Będzie u pani za kilka godzin.

- Wspaniale – posłała mu jeden ze swoich najładniejszych uśmiechów – Dziękuję. Do widzenia.


Wyszła ze sklepu i ruszyła w stronę centrum. Miała przed sobą jeszcze długie zakupy. Alicja była młodą i niezwykle piękną kobietą. Niektórzy porównywali ją do Heleny Trojańskiej, inni do Afrodyty, dla jeszcze innych BYŁA Alicją – jedyną w swojej urodzie. Miała długie, mocno falujące włosy w kolorze blond. Delikatne rysy twarzy podkreślała subtelnym ale wyraźnym makijażem. Jej błękitno niebieskie oczy zawsze sprawiały wrażenie rozmarzonych. Usta miała idealne – nie za wąskie, nie za duże lecz w sam raz by kusić mężczyzn i by wspaniale całować. Długie nogi, z premedytacją podkreślone ażurowymi pończochami, wywoływały zapewne u niejednego faceta efekt „króliczej nóżki”. Reszcie ciała Alicji też nic nie brakowało. Szczupła figura, idealnie obdarzona przez naturę musiała zwracać uwagę każdego z wyjątkiem niewidomego. Jednym słowem bogini, która zstąpiła na ziemię.


Jednak jak mówią mądrzy ludzie – nie ma rzeczy idealnych. Choć to wydaje się niemal niemożliwe Alicja też miała wady. Znajomi nazywali ją „po cichu” Narcyzem. Niby ładnie ale jaką wyraźną treść w sobie niosło. Dokładnie ją to obrazowało. Alicja uważała, że uroda jest najważniejsza w życiu. Uwielbiała eksponować swoją. Chciała, żeby każdy zwracał na nią uwagę, żeby kobiety jej zazdrościły a mężczyźni się zachwycali. Nie miała by nic przeciwko, gdyby na sam jej widok padali na kolana i oddawali się jej w wieczyste władanie. Sama nie znalazła swojego księcia z bajki, ale lubiła bawić się facetami, prowokować ich , kusić a potem odrzucać jak szmaciane lalki, które już się znudziły. No cóż, taka właśnie była.


Wieczorem tego samego dnia siadła przed nowym lustrem i przyjrzała się sobie uważnie. Wydawało jej się, że lustro bardzo do niej pasuje. „Gdybym urodziła się w Renesansie to z pewnością byłabym hrabiną. Nie wyobrażam sobie innej pozycji życiowej dla siebie. Wszyscy hrabiowie zabiegaliby o moje względy, a ja mogłabym w nich przebierać... Ach, marzenia” - tak rozmyślając zabrała się za wieczorną toaletę. Nuciła sobie jakąś wesołą melodyjkę. Kiedy zmywała tusz
z powiek stało się coś dziwnego. Alicja miała wrażenie, że jej odbicie mrugnęło do niej.


„Chyba mi się przywidziało – spoglądała uważnie w lustro– Z pewnością mi się wydawało. Nie ma innej możliwości. Może to ze zmęczenia, albo powieka sama mrugnęła. Jakiś skurcz czy coś. Głupia jesteś, że pomyślałaś, że to coś niesamowitego – strofowała się w myślach”.


Po chwili jednak znów stało się coś niesamowitego. Dziewczynie wydało się, że odbicie się uśmiecha. Z początku myślała, że robi to sama, ale kiedy dotknęła twarzy przekonała się, że jednak nie. Zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła wszytko wyglądało tak jakby wróciło do normy. „Muszę być bardzo zmęczona. W sumie spędziłam dziś w sklepach pół dnia – pomyślała – Wzrok płata mi już figle. Albo to lustro jest jakieś dziwne. Nieważne, zresztą. Idę się umyć i spać.” Jak pomyślała tak zrobiła. Wzięła szybki prysznic, ubrała się w krótką koszulę nocną i wróciła do sypialni. Chciała pójść od razu do łóżka, ale jej wzrok padł na lustro. Nie mogła oprzeć się pokusie, żeby jeszcze raz się w nim przejrzeć.


Podeszła do niego i zaraz odskoczyła jak oparzona. Oprócz niej w lustrze było widać jakąś słoneczną dolinę pełną zwierząt i roślin. Obróciła się raptownie, licząc, że zobaczy co się odbija, ale za nią była tylko ściana, na której wisiał obraz z kwiatami i łóżko. Nic co mogłoby dawać tak dziwny efekt. Przyjrzała się bliżej i zobaczyła, że zwierzęta się poruszają a liście drzew kołyszą lekko na wietrze. Ta kraina żyła. Alicja odnosiła wrażenie, że czuje ciepło bijące
z doliny. Bardzo powoli wyciągnęła dłoń i zbliżyła ją do powierzchni lustra. Rzeczywiście czuła ciepłe powietrze. Stała tak zafascynowana, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Po chwili dotknęła lustra. I wtedy cały pokój zawirował jak karuzela...

"Alicja położyła swoje przepiękne dłonie na..."

Znów jest głęboka noc... Ja chyba nie potrafię inaczej funkcjonować jak siedzieć do późna a potem mieć problemy ze wstawaniem rano. Już nie raz z tego powodu ucierpiały wykłady na uczelni czy spotkania ze znajomymi...

Chcę dziś zamieścić pierwszy fragment całkiem nowego opowiadania, noszącego tytuł "Lustro". Napisałem je gdzieś przed świętami, ale nie pamiętam dokładnie kiedy. To miało być i było pracą na warsztaty literackie na jakie uczęszczam. (Prowadzone są przez rzeszowskiego literata Jerzego Fąfarę). Ćwiczenie było bardzo ciekawe - Fąfara podawał pierwsze zdanie z już istniejącego opowiadania (najczęściej mało znanego, żebyśmy nie ulegali sugestii innego autora) i każdy miał rozwinąć fabułę po swojemu. W ten sposób powstały już dwa opowiadania. (To drugie wrzucę za jakiś czas). Zabawa przednia, wierzcie mi ;] Zwłaszcza jak przez kilka dni nie ma się żadnego pomysłu, a wena przychodzi perfidnie 12 godzin przed zajęciami. Miodzio! Polecam każdemu taką dawkę emocji...

piątek, 5 stycznia 2007

Początek...

Jest późno... Wszyscy domownicy już śpią, tylko ja siedzę przy lapku i prowadzę sprośną rozmowę z Musleyem. Miałem iść wcześniej do łóżka, bo do zdrowych absolutnie, ostatnio nie należę, ale wydarzenia potoczyły się inaczej i założyłem sobie właśnie bloga.

Mam zamiar wrzucać do niego to co mi się udało czy uda napisać. Lubię to robić i jeśli nie jest to najwyższych lotów to i tak sprawia mi to radochę. W sumie odkąd pamiętam. Zacząłem pisać opowiadania jak miałem 10 albo 11 lat. I tak mi już zostało. Póki co nie udało mi się właściwie nic poza internetem opublikować - głównie może dlatego, że za wiele to nie próbowałem...

Zapraszam więc do zaglądania i oceniania tego co zamieszczę...

Ale póki co czas spać...
Dobranoc