niedziela, 18 lutego 2007

Czy to się zdarzyło??, część 4

...otworzyłem oczy. W uszach dźwięczał mi przeraźliwy krzyk. Nagle wszystko ucichło i zdałem sobie sprawę, że to ja krzyczałem. Rozejrzałem się. Znajomy biały sufit, znajomy obraz na ścianie, znajome ściany obite boazerią, znajoma pościel... Leżałem we własnym łóżku. „A więc to był tylko sen. Koszmar. – odetchnąłem z ulgą, ale zaraz zamarłem – A jeśli nie?!” Zerwałem się z łóżka i zeskoczyłem na podłogę. Z mocno bijącym sercem wszedłem do łazienki. Zapaliłem światło i spojrzałem w lustro. Obejrzałem dokładnie szyję, obmacałem głowę. „Wszystko wydaje się w porządku. A więc to był tylko sen – czułem jak napięcie, adrenalina i strach ulatują ze mnie zupełnie.


Czułem się dziwnie nieswojo. Śniadanie mi kompletnie nie smakowało – a musicie wiedzieć, że są tylko dwie sytuacje, w których się tak dzieje. Muszę być chory albo mieć kaca – giganta. Miałem wrażenie, że z kuchni wyjdzie nie moja matka, ale jakiś ohydny truposz i rzuci się na mnie, żeby pożreć mój mózg, zamienić mnie w podobną sobie potworę czy cokolwiek tam oni jeszcze robią z ludźmi.


Na szczęście jednak z kuchni wyszła tylko ona. Przez chwilę przyglądała mi się uważnie. Ja starałem się na nią nie patrzeć, żeby nie sprowokować rozmowy o moim stanie, choć wiedziałem, że i tak jest to nieuniknione. Musiałem wyglądać naprawdę źle. Pewnie miałem podkrążone oczy (usłyszę, że za długo siedzę w nocy przy komputerze), błędny wzrok i byłem nienaturalnie blady (dowiem się, że oglądam za dużo tych głupich horrorów przed pójściem spać i dlatego nie śpię dobrze, nie wysypiam się, robię się nerwowy i blablabla... i, że niedługo mi odbije, a to w ogóle to wziąłbym się do jakiejś uczciwej roboty). I jakby się zastanowić to mogła mieć trochę racji.


- Źle dziś wyglądasz – matki mają to do siebie, że nie muszą nawiązać kontaktu wzrokowego z rozmówcą, ani zwrócić jego uwagi, żeby zacząć rozmowę – Źle się czujesz?

- Nie mamo, czuję się świetnie – uśmiechnąłem się, ale musiało to wypaść bardzo słabo, bo mi nie uwierzyła

- Masz gorączkę? Boli cię coś? A może wczoraj za dużo wypiłeś?

- Co za dużo, co za dużo – przyznam się, że ta rozmowa zaczęła mnie szybko irytować – Wróciłem do domu trzeźwy, tak? To niby co? W nocy spod poduchy piwa wyciągałem?

- Nie musisz być od razu opryskliwy – głos matki wszedł na tonację oznaczającą zbliżającą się awanturę, na którą nie miałem kompletnie ochoty – Po prostu cię pytam, bo się martwię

- To miłe, ale nie ma potrzeby – próbowałem załagodzić sytuację póki była taka szansa – Czuję się dobrze tylko mam ciężki dzień.

- Dlaczego? – matka nie dała się zbić z tropu

- Oj, mamuś, daj mi spokój.

- Co...

- Przepraszam, mam telefon – popatrzyłem z wdzięcznością na komórkę. Na ekranie wyświetlało się słowo: „Siwy”.


Oznaczało to dwie rzeczy. Nie będę musiał kontynuować rozmowy z matką. Ale tylko dlatego, że będę musiał pójść na uczelnię, bo jest robota w samorządzie. No cóż, na tym świecie nie ma nic za darmo. I rzeczywiście moje przypuszczenia okazały się słuszne.


- Wychodzę na uczelnię – rzuciłem przez ramię i poszedłem się przebrać.

- Jak to wychodzisz? Przecież się źle czujesz?

- To ty tak twierdzisz. Ja temu od dłuższego czasu zaprzeczam. Jest robota. Nie będę miał czasu myśleć, że mam ciężki dzień.

- A w domu czegoś zrobić to nie łaska – mama zmieniła linię ataku. Trzeba przyznać, że arsenał miała spory. Co więcej całą broń, czyli argumenty dostarczyłem jej ja. – Wychodzisz rano, wracasz na obiad i znów wychodzisz i wracasz w nocy. Traktujesz dom jak hotel.

- Daj spokój. Wieczorami nie wychodzę znów tak często – zawiązywałem buty. Wiedziałem, że jak się nie pospieszę to awantura runie jak lawina – A, że mam robotę na uczelni to inna sprawa. Dobra, idę.

- Cześć – matka zamknęła za mną drzwi. A ja cicho odetchnąłem. Udało się.


Zszedłem szybko po schodach. Zatrzymałem się na chwilę przed klatką i zastanowiłem się, którędy mam ochotę pójść na uczelnię. Wybrałem drogę wzdłuż głównej ulicy. „Większa szansa, że zobaczę jakieś ładne dziewczyny” – pomyślałem i ruszyłem w kierunku centrum. Pogoda był całkiem ładna. Było sporo słońca, pomimo, że na niebie kłębiły się dość gęste chmury. Na chodniku stały kałuże - w nocy zapewne padało. Powietrze też było przyjemne, a lekki wietrzyk chłodził twarz.


Przeszedłem przez ulicę. Miła pani, w jaskrawym kubraczku i dużym znakiem z napisem „STOP”, zatrzymała nadjeżdżające samochody dla mnie i grupy rozwrzeszczanych dzieciaków. Ponownie nawiedziła mnie myśl, że za nic nie będę chciał mieć dzieci. A przynajmniej nie w najbliższym stuleciu. Minąłem cukierenkę, parę sklepów i zatrzymałem się koło księgarni. Rozejrzałem się po wystawie. Niestety, ale na pewno na szczęście dla mojego portfela, nie znalazłem nic co by mnie zainteresowało.


Miałem już ruszyć w dalszą drogę, kiedy zauważyłem, że przed księgarnią zatrzymał się jakiś mężczyzna. Rzuciłem na niego okiem i doznałem dziwnego uczucia. Miałem wrażenie, że gdzieś już go widziałem. Nie wiedziałem tylko gdzie... Wydawało mi się, że odpowiedź jest prosta ale nie byłem w stanie na nią wpaść. Wpatrywałem się w niego usilnie, ale on chyba nie zwrócił na mnie uwagi. Skończył przyglądać się wystawie i ruszył w swoją stronę. Kiedy mnie mijał po plecach przebiegły mi dreszcze. Spojrzałem mu jeszcze raz w twarz i nagle przypomniałem sobie skąd go znam. Przecież nie tak dawno widziałem tą pociągłą, pomarszczoną twarz, charakterystycznie uniesione brwi... Zrobiło mi się słabo. Ciężko było mi w to uwierzyć, ale właśnie minął mnie „wampir” z mojego snu.


„ - Coś jest nie tak – myślałem gorączkowo – Takie rzeczy się nie zdarzają. To musi być jakiś przypadek. Na pewno. Kiedyś go widziałem, a mój umysł wykorzystał jego obraz w śnie. Tak, to brzmi prawdopodobnie”.


Popatrzyłem za nim już spokojniejszy. Skręcił właśnie za róg. Kierował się na podwórka za budynkiem. Coś dziwnego zaczęło się dziać w mojej głowie. Zamiast iść swoją drogą, zaczynałem odczuwać nieodpartą chęć pójścia za mężczyzną. Byłem nieludzko ciekawy kim on jest, gdzie idzie i tak dalej? Toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę – miałem przecież iść na uczelnię. Decyzję musiałem podjąć szybko, bo mężczyzna ciągle się oddalał. Ruszyłem przed siebie i po chwili skręciłem obok apteki idąc śladami „wampira”. Wyciągnąłem telefon, zadzwoniłem do Siwego i wyjaśniłem mu, że wypadło mi coś bardzo ważnego i spóźnię się jakąś godzinę.


Rozejrzałem się po podwórku. Oprócz dzieci bawiących się wesoło w piaskownicy i babci drzemiącej na ławce nie było tu nikogo. Wybiegłem na ulicę po przeciwnej stronie podwórka., ale nigdzie nie widziałem gościa z mojego snu. Cofnąłem się zniechęcony i w tym momencie zobaczyłem jak wychodzi z klatki schodowej. Serce zabiło mi szybciej – „Teraz już go nie zgubię!”.


Ruszył przez plac, ale nie w moją stronę. Wyszedł z podwórka trzecim wyjściem. Skręcił w lewo, w stronę bulwarów nad rzeką. Odczekałem chwilę i ruszyłem za nim. Starałem się trzymać dość daleko, chociaż patrząc logicznie na całą sytuację, mężczyzna nie miał podstaw by podejrzewać, że ktoś go śledzi. Jednak jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że tak będzie lepiej. Czułem dziwną mieszaninę podniecenia (wynikającego zapewne z niecodziennej sytuacji) i robienia z siebie błazna.


Zbliżaliśmy się do szkoły podstawowej. Dzieciaki musiały mieć przerwę albo wuef, bo dało się słyszeć wesołe okrzyki i nawoływania dobiegające od strony szkolnych boisk. Zastanawiałem się dokąd idzie mój „podejrzany”. W pierwszej chwili myślałem, że skieruje się na kładkę i pójdzie na Nowe Miasto. On jednak przeszedł przez ulicę, skręcił w lewo i poszedł dalej wąskim chodnikiem obok podstawówki. Dość mocno mnie to zdziwiło. Wyglądało na to, że jeśli nie wejdzie do któregoś z pobliskich bloków to zatoczy duże koło.


Minął wszystkie klatki schodowe, przeszedł przez parking na sporych rozmiarów plac, porośnięty dzikimi krzakami, drzewami, a będący zarazem gruzowiskiem i nielegalnym wysypiskiem śmieci. Moje zdumienie sięgnęło szczytu. Teraz już kompletnie nie wiedziałem dokąd zmierza. Wprawdzie mógł iść na przełaj w kierunku pobliskiej hali sportowej, ale nie widziałem w tym większego sensu. Ruszyłem za nim, trzymałem się jednak w jeszcze większej odległości. Po chwili śledzony przeze mnie mężczyzna zrobił kolejną zaskakującą rzecz. Skręcił w największe skupisko krzaków i drzew. Kiedy mężczyzna zniknął za nimi, pobiegłem w tamtą stronę. Cały czas patrzyłem pod nogi – nie chciałem potknąć na kamieniach i w wpaść w rozbite szkło.


Zatrzymałem się tuż przy krzakach. Nie słyszałem żadnych „podejrzanych” dźwięków, rozchyliłem więc gałęzie. Mężczyzny nigdzie nie zauważyłem. Moim oczom ukazał się natomiast nieduży, blaszany barak. Farba odchodziła od niego płatami. Okna były popękane i zasłonięte kawałkami tektury. Drzwi były lekko uchylone. „Jakby czekały na mnie – pomyślałem”. Niewiele się zastanawiając podszedłem do nich najciszej jak potrafiłem. Wstrzymałem oddech. Nasłuchiwałem. Żaden odgłos nie dobiegał z baraku. Kucnąłem i zajrzałem ostrożnie do środka. Panował w nim półmrok. Cienie rozpraszały nieliczne promienie światła wpadające przez dziury i szpary w dachu. Wyglądało na to, że nikogo nie ma w środku. Nachyliłem się jeszcze bardziej, żeby lepiej się przyjrzeć wnętrzu...

6 komentarzy:

pkordys pisze...

no no no, na ile czesci to jeszcze podzielisz??? :D sie juz koncowki nie moge doczekac ;-)

Masay pisze...

będzie jeszcze jedna, tak mi się wydaje :P Sam nie wiedziałem, że aż tyle kawałków z tego wyjdzie... :O

Anonimowy pisze...

Ober czekam na kolejną część. Mam nadzieję, że na zbyt długą próbę cierpliwości nas wszystkich nie wystawisz. Pozdr, Wunsch

bisek pisze...

(wow) Masayu... czekam na kolejne - nowe - opowiadanie:P
wiesz... takie, którego jeszcze nie czytałem...
A to to oczywiście mistrzostwo świata:P

Masay pisze...

miło słyszeć, że ci się podoba :D Zawsze to motywuje bardziej do pracy :P

A jeśli chodzi o opowiadanie, którego jeszcze nie czytałeś, to mam dla ciebie dobrą wiadomość - mam kilka takich w zanadrzu (i po aktualnym opowiadaniu mam zamiar je wrzucić).
Z kolei nowe nowe opowiadanie też się szykuje ;) zacząłem pisać je chyba dwa dni temu w środku nocy :O Jak załatwię sobie w końcu sprawę w radiu i oddam pierwszy rozdział promotorce to je skończę.

pozdrawiam

bisek pisze...

(jupi2)