Niezbyt go to uszczęśliwiło. Przede wszystkim był jednak zaskoczony. Nie spodziewał się nikogo. Przez głowę przemknęła mu myśl, że być może policja wpadła w jakiś sposób na jego ślad. Wydawało mu się to mało prawdopodobne. Zadbał przecież, żeby usunąć wszystkie tropy prowadzące do niego. Jednak jak to mawiają – przezorny zawsze ubezpieczony. Wyciągnął z szuflady pistolet i najciszej jak potrafił podszedł do drzwi. Spojrzał ostrożnie przez judasza. Odetchnął z ulgą. To tylko ten stary pierdziel – właściciel mieszkania przyszedł po czynsz. Harry wsunął broń z tyłu za pasek od spodni. Uchylił drzwi.
- Pan pewnie w sprawie czynszu – zapytał zanim tamten zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Jakbyś zgadł. Kiedy mi w końcu zapłacisz? Zwlekasz już od miesiąca.
- Mówiłem panu, że nie mam teraz w ogóle pieniędzy. Sam pan wie jak ciężko o pracę.
- To nie mój problem skąd weźmiesz kasę. Ja chcę ją tylko dostać.
- Niech mi pan da jeszcze miesiąc... – Harry błagalnie spojrzał na pomarszczoną, jak suszona śliwka twarz mężczyzny.
- Miesiąc?! Ocipiałeś? Nie jestem Matka Teresa, żeby pomagać biednym. Masz czas do jutra. Jak nie zobaczę pieniędzy wylatujesz na zbity pysk. Zrozumiałeś?
- Ale szefie...
- Nie ma żadnego „szefie”. Jestem tu jutro o 18 i albo dajesz mi pieniądze albo pakujesz swoje rzeczy i do wiedzenia. Życzę miłego dnia.
Harry zatrzasnął drzwi. „Stary pierdziel. Jutro mnie już tu nie będzie, więc możesz mi naskoczyć”. Rzucił pistolet na stolik. Spod łóżka wyciągnął duży, ciężki plecak. Coś zabrzęczało metalicznie. Harry przeglądnął pobieżnie zawartość i z wyraźną satysfakcją odstawił plecak pod ścianę. Budzik zadzwonił na godzinę 9. „Jak ten czas szybko płynie. – pomyślał, wyciągając z szafy lekką kurtkę w zielone „moro” – Najwyższa pora się zbierać...”.
Kręta droga zmierzała przez las w kierunku wzgórza. Tam, kończyła się na żwirowym podjeździe wspaniałej willi. Posiadłość chroniona była wysokim murem, a zapewne także kamerami, uzbrojonymi ochroniarzami i wściekłymi psami. Przynajmniej tak bogaci ludzie zazwyczaj odcinali się od szarego pospólstwa. Niechcianym gościom ciężko byłoby się dostać do środka bez pozwolenia. Tam jednak mieszkała osoba, z którą Harry miał rachunki do wyrównania.
Las był dość gęsty. Przeważały w nim drzewa liściaste. Wzdłuż drogi rosły bujne krzaki, a Harry siedział ukryty w jednym z nich. Czekał. Sidła zostały zastawione, polowanie się rozpoczęło. Przez długie miesiące obserwował cierpliwie swoją ofiarę. Poznawał jej zwyczaje i obmyślał plan zemsty. Wdarcie się na teren posesji wykluczył prawie na samym początku. Jedna osoba nie miała szans. Przebywając w mieście, ofiara otoczona była z kolei mnóstwem ludzi. Akcja w takich warunkach odpadała. Ktoś mógłby ją udaremnić nawet przypadkiem. Jedynym sensownym rozwiązaniem było zaczajenie się w lesie. Tą drogą jeździła prawie wyłącznie tylko ofiara. W samochodzie oprócz niej były zazwyczaj tylko dwie osoby: kierowca i ochroniarz.
Harry opracował, jak mu się zdawało, plan prosty ale przez to doskonały. Bo taka jest już natura planów, że im mniej zawierają elementów, które mogą pójść nie tak, tym są lepsze. Przygotował się do zemsty bardzo skrupulatnie. Ostro ćwiczył, odbył szkolenie strzeleckie, kupił nielegalną broń i różne rzeczy potrzebne do przygotowania zasadzki. Wydał na to większość swoich i tak niezbyt dużych oszczędności. Ale niewiele go to obchodziło. Liczyła się tylko zemsta. W końcu nadszedł upragniony dzień i Harry czekał teraz cierpliwie na ofiarę jak pająk.
W pewnym momencie dał się słyszeć cichy warkot samochodu i na jednym z zakrętów ukazał się elegancki Lexus. Słońce prześwitujące przez gałęzie odbijało się w śliwkowym lakierze. Harry’emu zaczęło szybciej bić serce. Czuł adrenalinę przedostającą się do krwi. Pojazd szybko zbliżał się do miejsca, w którym siedział ukryty.
Nagle obydwie przednie opony pękły z hukiem. Samochodem zarzuciło, ale kierowca opanował pojazd bez większych problemów. Był naprawdę dobry. W momencie kiedy Lexus wjechał na zamaskowaną bronę, Harry przeciął sznur znajdujący się obok niego. Liście po przeciwnej stronie drogi głośno zaszeleściły, kiedy spomiędzy nich wyleciał ogromny pień i uderzył, jak taran, z impetem w bok samochodu. Rozległ się trzask pękającego szkła i zgrzyt giętej blachy. I krzyk człowieka. „Przy odrobinie szczęścia udało mi się unieszkodliwić ochroniarza” – pomyślał Harry wychodząc szybkim krokiem z ukrycia. Wyciągnął pistolet zza paska...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz